Rozdać się
Gdy odchodził pomyślała coś głupiego. Nawet po tym, jak wspomniał o obłudnym wyraz twarzy, obrazek nie przestał się uśmiechać. Ona podobnie, chciałaby utrwalić swoje nastawienie w tej chwili i wracać do niego ilekroć będzie zniechęcona lub mściwa w przyszłości. To ważne, bo nie wszyscy pacjenci są wdzięczni. Większość ogarnia poczucie niesprawiedliwości, od której gorzknieją i stają się aroganccy. Może na tym polega największa bariera? Bariera w jej marzeniu, by się rozdać.
Straciła dużo czasu. Pobiegła do słabo oświetlonego magazynu, gdzie na kilku wysokich regałach starannie poukładano opatrunki, gazy i plastry. Podstawiła drabinę i chwyciła dwa opakowania waty w papierowych torebkach. Okazały się większe, niż podejrzewała. Aby dostarczyć ich dwadzieścia potrzebowała wózka. Zagłębiała się między kolejne ściany leków, aż znalazła jeden stolik na kółkach. Ucieszona podskoczyła lekko, poczuła silny ból w prawej dłoni i pociemniało jej w oczach. Od ręki do metalowego kółka strzeliła iskra. Patrycję zamroczyło.
Gdy oszołomienie odeszło, pozostawiło po sobie echo w postaci drżenia ciała. Rozdygotana zaglądała pod regały w poszukiwaniu źródła prądu. Dokładnie obejrzała stolik z piekła rodem. W najbliższym otoczeniu nie znalazła ani jednego gniazdka lub przewodu. Pomieszczenie miało tylko oświetlony elektrycznie sufit. Być może silne napięcie biegło pod podłogą, skąd przebiło. Postanowiła zgłosić problem później, wpierw dostarczy obiecane opatrunki. Wstała, zapakowała resztę opakowań i wyszła z pewnym niepokojem gasząc światło podejrzanym wyłącznikiem.
2
- Nie mamy dla ciebie dobrych wiadomości.
- Tak, tak, mamy naprawdę okropne! – Laboranci zachichotali. Ściany pokrywały
komiksowe historyjki przeplatane ze zdjęciami ludzi w groteskowych sytuacjach.
Patrycja siedziała pośrodku, z podkurczonymi nogami, daleko od metalowych
przedmiotów.
- Cała słucham. Proszę powiedzcie, o co chodzi.
- Wykryliśmy w twojej krwi wysokie stężenie białka, które reaguje z powietrzem.
Może po prostu pokażę ...
- Hura, jeszcze raz burza? – zapytał niższy.
- Tak! Będziemy ją urządzać co godzinę, pod warunkiem, że dostaniemy więcej
krwi.
- Jak wampiry elektryczne! – Śmiali się bez przerwy. Ten wyższy i odrobinę
poważniejszy chwycił próbówkę, umieścił pod wyciągiem, przystawił metalowy
stojak i odkorkował. Żar niebieskich wyładowań buchnął z naczynia.
- Nazywamy to potocznie różowymi ciałkami. Odpowiadają za dodatkowy transport
energii. Niestety w wyniku kontaktu ze szpitalnym powietrzem wytwarzają
ładunek.
- Szpitalnym? – zapytała Patrycja.
- Podejrzewam, że chodzi o środki dezynfekujące. Choć są też inne substancje.
Pełno tutaj ciekawostek, moglibyśmy wiekami oznaczać skład i nigdy nie
skończyć.
- Powiedz, mały często cię kopie? – szepnął niski.
- Raz na około godzinę.
- Samo przyszło, może samo odejdzie. Proponuję jednak przygotować jakieś
rozwiązanie. Choćby osobisty piorunochron?
Opuściła laboratorium. Stąpała energicznie, zezłoszczona, że traci czas na użeranie się ze sobą. Nawet życzyła sobie porażenia, uznała, że zasługuje na nie. Może dzięki temu wytresuje swoją dzikość? Swoją nieporadność w rozmowach. Wleciała do pierwszej łazienki. Od badaczy dostała miedziany drucik, który rozwinęła i zaczęła wplatać w fartuch. Prowadziła go równolegle do głównych żył i tętnic, wokół szyi, poprzez ramiona, zakręciła na dłoniach a potem do nóg. Końcówki celowo zostawiła dłuższe tak, by dotykały podłogi i odprowadzały ładunek. Niczym osobisty piorunochron.