Rosalie Moore 2.
- Jacob, powinieneś się przespać.. – usłyszał głos Jenny. Opuścił wzrok na podłogę. Nie spał od ponad 40 godzin. Jego serce pragnęło jednak trwać przy ukochanej.
- Nie mogę, Jen. Może się obudzi.. chcę.. chcę być wtedy tutaj.
- Lekarz powiedział, że nie nastąpi to zbyt szybko. Proszę Jacob, pójdź do domu. Zdrzemnij się i wróć – przekonywała dziewczyna. Mężczyzna pochylił się nad leżącą Rosalie i pocałował jej nieruchome usta. Posłał Jenny lekki uśmiech i wyszedł na korytarz. Minął zatroskanych rodziców swojej ukochanej, którzy tylko spojrzeli na niego współczująco.
- Milczeli z twarzami wtulonymi w siebie i skąpanymi we łzach. W końcu, jak mi się zdaje, zapłakali oboje; a więc Heathcliff potrafił płakać z wielkiego wzruszenia. – zakończyła Jenny i zaznaczając stronę delikatnym zagięciem, odłożyła książkę. Poprawiła siostrze poduszkę pod głową i nakryła jej wątłe ciało kocem. Zdmuchnęła zapachowe świeczki, które Rosalie tak bardzo uwielbiała i po cichu otworzyła drzwi na korytarz.
- Mamo, muszę już wracać – zwróciła się do starszej kobiety – Za 40 minut powinien wrócić Jacob. Zostawię wam klucze tam gdzie zwykle.
- Uważaj na siebie po drodze – zdążyła jeszcze usłyszeć, zanim w pośpiechu owinęła apaszkę wokół szyi i ruszyła korytarzem w kierunku wyjścia. Idąc, przypadkowo uderzyła ramieniem w przechodzącego mężczyznę i upuściła torebkę.
- Przepraszam, nie zauważyłem cię.
- Michael? Co ty tutaj robisz?
Chłopak zsunął ciemne okulary. Czekoladowe oczy patrzyły na nią spod zielonej czapki z daszkiem z powagą i zmartwieniem.
- Wiem, że nie powinienem przychodzić, ale po twoim telefonie nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca. Muszę ją zobaczyć, choćby przez kilka sekund.
Jenny westchnęła.
- Leży w czternastce. Teraz są u niej rodzice. Za pół godziny przyjdzie Jacob.. – powiedziała i łamiącym się głosem dodała – Michael, tylko proszę, nie zrób głupstwa. Jest wystarczająco ciężko, nie mieszaj więcej w jej głowie.
Stał przed jednym z wielkich okien na długim korytarzu. Palcami rozsunął zasłonięte żaluzje i ujrzał szpitalne łóżko. Leżała na nim drobna dziewczyna. Miała zamknięte oczy, bladą twarz i podłączoną kroplówkę. Smutek ścisnął mu serce. Nie mógł tak bezczynnie patrzeć. Nie potrafił. Zapukał do drzwi. Po cichym ‘proszę’ otworzył je i niepewnym krokiem wszedł do środka. Zdjął z głowy czapkę, a później okulary.
- Dzień dobry – wyszeptał nieśmiało.
- Chcesz zostać z nią sam? – zapytała kobieta, mama Rose. Zaskoczony, pokiwał głową. – Nie na długo, Michael. Zaraz przyjdzie Jacob. Nie chcemy, żeby cię tutaj widział.
- Rozumiem panią – odpowiedział i z wdzięcznością ucałował dłoń kobiety, a następnie z szacunkiem uścisną rękę pana Moore, który uważnie patrzył mu w oczy. Kiedy wyszli, chłopak natychmiast klęknął przy łóżku śpiącej dziewczyny. Ujął jej dłonie i wtulił w nie twarz. Serce biło mu jak szalone. Z emocji. Ze strachu i rozpaczy.
- Rosalie, moja piękna Rosalie.. – minuty mijały na gorączkowym powtarzaniu jej imienia. Na końcu, gdy wstał i pochylił się nad twarzą Ukochanej, ujrzał łzę czającą się w kąciku jej prawego oka. Widok ten sprawił, że zabrakło mu słów. W głowie huczało mu tylko jedno jedyne wyznanie.
- Kocham cię.. moja piękna Rosalie.
Łza skryta pod długimi ciemnymi rzęsami spłynęła po dziewczęcym policzku.