Ptak, którego nie było ( koniec mojej książki )
- Już wiem! – wykrzyknęła radośnie. – Wypijmy za Alfreda, Łajzę i Biedronkę. Co ty na to?
- Ależ ci oni chodzą po głowie – powiedział, i westchnął. – Jak tak dalej pójdzie, to obdzielimy toastami wszystkich znajomych. A to nie ma nic wspólnego z tak doniosłą porą jak dzisiaj. Kombinuj dalej. – Mateusz wypiłby każdy toast, ale chciał się trochę zabawić. Spojrzał smętnym wzrokiem na kieliszek i pomyślał, że wino może i dobre na kaca, ale nie do normalnego picia. „Dobrze się stało, że wziąłem dwie piersiówki” – znowu sobie przypomniał.
- To ja już nie wiem… - powiedziała z rezygnacją.
- A karp ci smakował? – zapytał.
- Owszem. Ale…
- Karp jest dzisiaj tak samo ważnym gościem jak my – przerwał jej. – Wypijmy za krótki żywot karpia. W końcu jesteśmy mu to winni. Niech jego dusza odpoczywa na niebiańskich łąkach rybiego nieba.– Mateusz kpił, lecz nie z Katarzyny, tylko z wszystkich toastów, które były, są i będą zawsze tylko okazją do wypicia jeszcze jednego łyku alkoholu.
- Trochę to dziwny toast. No… niech ci będzie. Za to by dusza karpia była w rybim niebie – zgodziła się.
- No i okazaliśmy się wielkoduszni i łaskawie zgodziliśmy się, by niebo przygarnęło duszę tak zimnej i niemej istoty – ironizował.
- Mati. Pijemy za rybie niebo. Więc nie wydziwiaj – zganiła go.
- Już dobrze. W końcu, w przyszłym życiu, to może my będziemy karpiami, i dobrze by było potem znaleźć się w takim ślicznym rybim niebie. No to – za rybie niebo.
Mateusz znowu nałożył sobie karpia. Dobrze mieć coś na talerzu, bo zawsze można jedzeniem zamarkować nudę, i brak ochoty do rozmowy.
Jadł powoli, uważając na ości, ale właśnie tak lubił. A karp był w sam raz. Mógł językiem ostrożnie wyszukiwać małe ości, a większe lubił ssać. No i masełko, sól… A cytryny nie było. Zapomniał o tym, a Katarzyna też nie pomyślała. Już za późno.
- Przyglądam ci się Mati, i widzę – jesz rybkę z wielkim namaszczeniem. Powolutku, jakbyś się modlił, i jednocześnie z czegoś się cieszył –zauważyła. – Chyba ten karp jest ci tylko pretekstem dla osiągnięcia stanu błogości?
- Cóż… jak to mówią, przez żołądek do serca. W końcu, jedzenie to ostatnia deska ratunku. To ostatni przystanek przed wkroczeniem do piekła.
- Mówisz do siebie? O jakiej desce, i o jakim piekle mówisz? –pytała z uśmiechem.
- Jeśli nic już nie masz, ale możesz jeść, i stać cię na jedzenie, to choć zdążasz do piekła, tego tu, na ziemi, to odsuwasz go o jeden przystanek, na którym jedzenie staje się ostatnią pociechą, ostatnim sensem twego pobytu na ziemi. – Mateusz nie był pewien czy chciał to powiedzieć, bo czuł śmieszność swych słów. Choć nie do końca.
- A ty, Mateuszu, właśnie przebywasz na ostatnim przystanku przed piekłem?
- Próbujesz opisać moją drogę krzyżową? Nie uda ci się. Lepiej i ty weź się za karpia, bo zaraz go nie będzie. – Mateusz nie miał ochoty na ciągnięcie tematu piekła, i ostatniej przed nim reduty.
- Ot, i Mateusz uciekł spod noża… - westchnęła, i faktycznie, zabrała się za jedzenie.
- No i po karpiu – stwierdził. – Teraz jeszcze bigos, i można wracać do domu – zażartował.
- Bigos po północy. A ty - już myślisz o powrocie?