Ptak, którego nie było ( koniec mojej książki )
- A Łajza i Biedronka? – dopytywała się.
- Nie wiem. A i nie pytałem o nich Alfreda. Skoro powiedział, że będzie sam…
- No tak… - westchnęła. – Pewnie Łajza z Biedronką… się zabawią. -Zabrzmiało to trochę pikantnie. Przynajmniej tak to odczuł Mateusz.
- Nie pierwszy i nie ostatni raz. Alfred też się przyzwyczaił do samotności. Nie ma co ich żałować. Każdy z nas jest sam –teraz i on westchnął, lecz zaraz ziewnął, i odwrócił się w stronę pieca. Zajął się wyjmowaniem karpia na talerz. Dolał oleju, poczekał i położył na patelni nowe kawałki karpia. Ostatnie.
- Mogli się spotkać…- powiedziała cicho, jakby do siebie.
- Mogli – zgodził się. – Ale Alfred chciał być sam.
- Szkoda… - Katarzynie coś chodziło po głowie. Żal jej było? Ale czego? A może… właśnie ona zatęskniła za takim spotkaniem, w tym samym gronie jak w Wigilię? Ciekawe… No właśnie… niby chciała być z nim, a jednocześnie tęskniła za takim spotkaniem?
- Nie ma co ich żałować. To twardzi ludzie. Walną sobie w szyję, zaleją pały i pójdą spać – Mateuszowi zebrało się na drwinę.
- Jesteś niesprawiedliwy. Widziałam jak się cieszyła Biedronka… Łajza też, ale… wy wszyscy lubicie udawać – Katarzyna nad czymś myślała. - … Szkoda mi Biedronki… - wyjaśniła.
- A to czemu?
-Bo… jest biedna… Ma dzieci, a jakby ich nie miała… Jest sama… No, jest Łajza. Ale… to nie to – dumała głośno.
- Też ci się zebrało na litość. A ty? Też jesteś sama. Odpuść sobie. Sami wybrali swój los. – Mateusz nie miał ochoty rozmawiać o nich, choć to on zaczął tą rozmowę.
- Niby tak… Wiesz… to fajni ludzie – wyznała.
- Pewnie, że fajni. Ale założę się o skrzynkę wódki, że nie zaprosiłabyś ich do siebie, gdyby mieli być jeszcze u ciebie twoi rodzice. Dobrze mówię?
- … Zaskoczyłeś mnie. Pewnie bym się zastanawiała… i nie wiem co bym uczyniła –przyznała.
- A widzisz. Są ludzie, którzy są fajni gdy nie zagrażają wyobrażeniom o nas innych, porządnych ludzi. Ty też nie tak dawno miałaś wątpliwości, czy chcesz poznać Łajzę i Biedronkę. Teraz może ich polubiłaś. Ale nie chcesz, by ciebie widziano w ich towarzystwie. Dlatego nie ma co się biedzić nad ich losem, żałować ich, litować się, skoro ważniejsza jest na ich temat opinia innych ludzi – Mateusz z lubością tłumaczył Katarzynie stare prawdy.
- A ciebie opinia rodziny, przyjaciół, znajomych – nie rusza? Nie przejmujesz się nią? – pytała.
- Oczywiście, że mnie obchodzi… ale robię swoje – odpowiedział.
- Łatwo powiedzieć….- westchnęła.
- Kasiu… dajmy sobie spokój z tą całą bożą menażerią. Właśnie zakończyłem smażyć karpia.
Mateusz przełożył rybę na talerz, zaniósł do pokoju, i wrócił po talerzyki, chleb, masło sól.
Siedzieli za stołem. Mateusz bez pytania Katarzyny o zgodę rozlał wino do kieliszków. Przez głowę przeszła mu myśl czy aby nie powinno to być białe wino, ale nie był znawcą takich subtelnych trunków. Alkohol, to alkohol. Grunt, że był, no i karp na talerzu. Jadł więc go w milczeniu. To samo czyniła Katarzyna. Zajęli się jedzeniem, i albo o czymś myśleli, albo tak właśnie tylko wyglądali.
-.. A czas leci – powiedział Mateusz, i wytarł usta serwetką.
- Już nie jesz?
- Za chwilkę. Karp cały musi zniknąć. Teraz napijmy się. Ale to nie ja wzniosę toast, tylko ty – oświadczył.
- …Nic mi do głowy nie przychodzi… Może za spotkanie?- zapytała bezradnie.
- Banalnie… Wytęż główkę. – Mateusz miał ochotę ziewnąć, ale się w porę powstrzymał. Spojrzał na talerz. Było na nim jeszcze pięć kawałków ryby. Wiedział, że może je wszystkie zjeść, jeśli Katarzyna nie będzie jadła. Czuł się dobrze. Pomyślał jednak, że wolałby już być w domu. Właśnie… Pod rybkę walnąłby dobrą, zmrożoną lufę czystej wódeczki. Kanapa by go przygarnęła, fajnie by było…