Ptak, którego nie było ( koniec mojej książki )
- Zawsze myślę o powrocie. Gdziekolwiek jestem. To taki mój mały feler. Lubię swoją dziuplę. No… dobrze jest z kimś pogadać, ale wracać trzeba do siebie – wyjaśnił.
- Ode mnie masz mały kroczek… więc nie zgrzeszysz siedząc troszkę dłużej –powiedziała z lekkim naciskiem.
- Znowu ten grzeszek? Widać, ma ci on niejedną twarz. A ty, lubisz chyba to słówko? –patrzył na nią z chytrym uśmieszkiem.
- Raczej to ty wywołujesz wilka z lasu – odparła.
- Głodnemu chleb na myśli?
- …Może tak być. Bo coś za bardzo to słówko cię pociąga – i ona patrzyła na niego z przyklejonym uśmieszkiem.
- Widać w tym słowie cała esencja życia. Lubimy grzeszyć, choćby myślą. Ot, taka pikantna przyprawa na mdłą i rozmytą zupkę naszego oczekiwania na właściwy pociąg do prawdziwego życia – wymądrzał się, patrząc to na Katarzynę, to w okno, myśląc jednocześnie o swojej piersiówce.
- … I ot, karpiunio zamiast rozweselić, podniecić, wprawił Mateusza w melancholię, i zadumę o prawdziwym życiu – westchnęła. Patrzyła na niego uważnie, bo faktycznie posmutniał.
- Tak to już jest, Kasiu… Mam pełny brzuch, trochę alkoholu we krwi, ciepło jest, to i myśli leniwe i głupie w głowie – usprawiedliwiał się.
- Coś w tym jest. To ci już wybaczę ten chwilowy brak radości. Bo przecież nie możesz smucić się całą nockę. Nie zasłużyłam na to, by przy mnie ogarniał cię smutek – pokpiwała z niego, a przecież i z siebie.
- A ty tęsknisz do wiecznie roześmianego głupca? – zapytał z przekąsem.
- No co ty? Troszkę namysłu taki roześmiany głupek powinien mieć – udała oburzenie. – W końcu od czasu do czasu musi zamknąć roześmianą paszczękę, by trochę inteligencji na jego twarzy zaświadczyło, że jest człowiekiem.
- Ostro sobie poczynasz. Niejeden samiec strasznie by się obraził. Chyba, że masz na myśli również typ słodkiej idiotki. Dla równowagi w przyrodzie taka idiotka, to mus. – Mateusz poczuł niechęć do tej rozmowy. Nie lubił takiego przekomarzania się, które niechybnie wskazywało na postępujące zidiocenie i jego, i rozmówcy.
- Masz rację. Grunt to równowaga w przyrodzie – zgodziła się. –Ale przyznaj… nie samą powagą człowiek żyje?
- … Kasiu… gdybyś była osobą trunkową, to o wiele ciekawsze by były twoje opowieści z alkoholowych wojaży po Izbie Wytrzeźwień, ze spotkań z ciekawymi ludźmi, no i… ileż to by było okazji do bezpruderyjnego seksu, nawet grupowego… Szkoda, że tak mało pociąga cię alkohol. Tracisz okazję do dogłębnego poznania smaku upadku. Gdybyś jeszcze co rusz odwiedzała w uniesieniu słodkie przestrzenie raju, ale nie sądzę by widok z twojego okna nastrajał do takich uniesień. Może równowaga w przyrodzie polega i na tym, że są na tym świecie i abstynenci? – Mateusz czuł, że się wygłupia, ale nie mógł przestać.– Pozostawmy więc w spokoju roześmianych głupców, i pomyślmy jak upaść dobrze na pysk, by się zbyt mocno nie zeszmacić, i poczuć jeszcze dreszczyk upadku.
- No proszę! Twarde słowa w męskich ustach. Seks grupowy, wóda, i ciekawi ludzie. No, no! Tego właśnie oczekiwałam dzisiaj. Trafiłeś wreszcie w mój słaby punkt – roześmiała się.
- W głębi duszy wszyscy jesteśmy do szpiku kości zepsuci. Nie łudź się, że jesteś jak ta lilijka czysta – odparł.
- Widzę, że buntownik z ciebie wyłazi. I prowokator. Ale niech ci będzie… Czysta, to może i nie… ale żeby zaraz seks grupowy? –Patrzyła na Mateusza z przekrzywioną główką, z małym grymasikiem na twarzy, usiłując odczytać coś z miny Mateusza, który był poważny, a tylko kąciki ust leciutko były uśmiechnięte.
- Nie zapominaj o alkoholu, i o ciekawych ludziach – przypomniał jej. – To również ważne, jak nie najważniejsze. Seks grupowy, to tylko rozrywka dla lędźwi, zaś alkohol i ciekawi ludzie, to już pokarm dla duszy.