Ptak, którego nie było ( koniec mojej książki )
- … Doprawdy, Katarzyno, wiele już sobie wyjaśniliśmy. Ty jesteś strzelistą katedrą, głodnym wodospadem kobiecej tkliwości. Twoja warga, na mój widok, leciutko opada i drży – kpił. – Ja zaś jestem odtrąconym w pustce szklanym meteorem, który co rusz okrąża ziemię nie znajdując przystani. Ty, Wielka Łowczyni Miłości, polujesz w bezkresnej ławicy swego snu. Lecz zadowolić się musisz kosmatym ogonem wielkiej jaszczurki krążącej nad ziemią. I po co nam było tyle mówić? Każdy z nas jest tylko wielbłądem kołyszącym się ciężko po skrzących się jak fosfor piaskach swej samotności. To już lepiej pozostańmy sobie obcy. Tak będzie lepiej dla naszych wyobrażeń o sobie. Przecież – nic się nie zmieni. – Czuł się podle, ale musiał tak mówić.
- Masz rację. Ty się nie zmienisz – stwierdziła z naciskiem.
Mateusz nie miał już ochoty rozmawiać. Dla niego – oboje byli żałośni. Lecz on to widział. Katarzyna nie potrafiła dostrzec u siebie groteskowych zawirowań, farsy, pustki.
Chciała, by dzisiaj było pięknie, zabawnie, ale i tkliwie. Trafiła jak kulą w płot. Bo Mateusz nie poddawał się takiej obróbce. Może i dlatego się schlał? By od tego uciec. Od tej parszywej tkliwości? By nikt