"Ptak, którego nie było" ( fragment )
- Znowu mnie rozszyfrowałaś – umilkł, odwrócił głowę w stronę okna; wyglądało, że o czymś myśli, ale o niczym nie myślał. Zapragnął ziewnąć szeroko, i przeciągnąć się w ramionach. Musiał jednak się odezwać. Tak, Katarzyna… niewątpliwie była kobietą. -… Masz rację. Jest we mnie ten wystraszony muzyk, który lubi o sobie mówić, że jest tylko ostrożny…- znowu umilkł. Co jej powiedzieć? Baba się uparła, i prze do przodu. Jak na jego gust, za szybko, nie zważając na czyhające urwiska, i przepaście. No tak, tak… jak to baba, której jakaś myśl przesłoni horyzont. –A ty… potrafisz powiedzieć coś na temat wyższości tych świąt? Które z nich? Boże Narodzenie, czy Wielkanoc?
- Pytanie, w rodzaju tego, jakie sobie dawniej zadawali teologowie: ile diabłów mieści się na ostrzu szpilki? Ej, Mati… czyżbyś był takim teologiem? –znęcała się nad nim.
- Złapałaś mnie za rogi, i potrząsasz moim łbem. Nie da się ukryć, że baba z ciebie, która gotowa i oparzyć piersiami, i w pysk dać. Co ja ci uczyniłem, Katarzyno, że przypominasz mi orkiestrę z „Zakazanych piosenek”, i wypominasz mi … ostrożność? – Mateusz patrzył jej w oczy, i ani mrugnął; kąciki ust mu drgały.
- Mój boże!... Mateuszu? Ty chyba sam nie wiesz, czy jesteś strachliwy, czy tylko ostrożny? Ja tylko usiłuję ci pomóc. To dobrze wiedzieć, jak się sprawy mają – Katarzyna jednak trzymała go za rogi, i nie zamierzała ich z rąk wypuścić.
- Bolesne to pytania. Tchórz ze mnie, czy tylko wątpiący, a więc nadmiernie zamyślony? – roześmiał się. –A jakim mnie wolisz?
- No, no… Odbiłeś piłeczkę. Chytry z ciebie staruszek – westchnęła.
- Staruszek?
- No… ostrożny staruszek…
- Więc już wybrałaś, które święto jest ważniejsze? Ale skąd ten staruszek? – Więc, staruszek? - pomyślał. I smutno mu się zrobiło.
- Bywasz… trochę wystraszony. A staruszkiem się nie przejmuj. Słowo, było nie było… pieszczotliwe – odpowiedziała.
- A nie ostrożny? Hm… Zmuszasz mnie, Kasiu, do wzmożonego wysiłku umysłowego. Ty wiesz, lecz ja?... W lustro spojrzę, i kogo zobaczę? Ot, dylemat…
- Bywa subtelna różnica między tchórzem, a człowiekiem ostrożnym. Wszystko zależy od konkretnej sytuacji. – Katarzyna postanowiła temat rozwinąć. – I pewnie w każdej sytuacji człowiek może się zasłonić zasłoną dymną – zadumać nad wyższością świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkanocnymi, lub odwrotnie. Z całą powagą zada to pytanie, i zagubi się pięknie w swym umyśle. Problem w tym, że stojąc przed lustrem, nie zobaczy już swojej twarzy. Tylko plamę tłustą, jak rozbita packą mucha na okiennej szybie.
- Zadziwiasz mnie. Jednak masz poetycką duszę. To mówisz… mucha?... I packa? – Mateusz poczuł irytację.– Krwawe to i dramatyczne. A co jeśli i ten dramat tylko teorią spiskowców ukrytych pod pierzyną? I w farsę się przemienia? Słowa i czyny żyją oddzielnie, ale lubią się przenikać, i wspólnie tkać woalkę na twarz. Gdzie twoja twarz, Katarzyno? Ty w lustrze nie dostrzegasz ruchomych piasków? Gotowa jesteś przysiąc, że widzisz swoją twarz, że rozpoznasz ją rano? Za każdym razem? W tobie nie ma wątpliwości nad pierwszeństwem tych naszych Wielkich Świąt? Co pierwej się liczy? Słowo? Lub czyn?
- No tak… zapomniałam. – Katarzyna westchnęła zrezygnowana. – Proste pytania stają się barierą nie do pokonania. W świecie, gdzie wszyscy jedynie dumają, i takie, proste pytania zależą od tego kto o nie pyta. Ile jest dwa razy dwa? A kto pyta? Jeśli jesteś z tej samej bandy, szybko się dowiesz, że cztery. Lecz, gdy towarzystwo nie z tej bajki, usłyszysz wykład o problemie i trudnościach z ustaleniem wyższości naszych dwóch wielkich świąt.