"Ptak, którego nie było" ( fragment )
No wreszcie – mruknął bezgłośnie Mateusz, i rozlał wino. Teraz on wyprostował się na krześle, spojrzał na Katarzynę. Puścił do niej oko, i sięgnął po kieliszek.
- Twoje zdrowie, i za twoje wojaże do Grecji – wygłosił toast, a jego głos nie znosił sprzeciwu. A gdy Katarzyna próbowała oponować, nie pozwolił jej: - Twoje zdrowie, Kasiu. Bez dyskusji. Inaczej nie wypiję.
- Dziękuję – poddała się.
Mateusz odczuł potrzebę wstania od stolika, i pochodzenia po pokoju. Męczyło go długie siedzenie w jednym miejscu. U Alfreda tak by zrobił: wstał, przeciągnął się, podszedł do okna… Tu się krępował. Katarzyna mogła pomyśleć, że się znudził jej towarzystwem, że ją lekceważy.
Dlatego jedynie poruszył się na krześle, napiął prawy pośladek, zwolnił mięśnie, i to samo uczynił z lewym. Wygiął w łuk kręgosłup, zwolnił napięcie. Wyprostował się, i jakoś zwiotczał. Nie potrafił ukryć na twarzy błysku zniecierpliwienia, i zmęczenia.
- Niewygodnie ci? – zapytała.
- Wygodnie, Kasiu. Ale musiałem się trochę przeciągnąć. Stare kości szybko się męczą. Jak wiesz, bliżej mi do katafalku niż do łóżka kochanków – kpił.
- To łóżko kochanków jest już poza twoim zasięgiem? – roześmiała się, lecz śmiechem ciut wymownym, trochę sztucznym.
- Jeszcze je dostrzegam – powiedział spokojnie, i spojrzał na nią, uśmiechnął się kpiąco. – Ale katafalk już czuję na swym policzku. I chłód przeciągu z uchylonych drzwi.
- A nie lepiej to zapatrzeć się na łóżko kochanków, niż na katafalk? – ciągnęła swoją myśl.
- W świecie teorii możemy snuć takie rozważania – postanowił przytrzeć jej nosa – ale teoria to zimna kochanka. Nadmie żagiel rozumu, otworzy światy piękne jak kryształowe lustra w Krainie Mroźnej Ciszy. Obcy jej będzie dreszcz rozkoszy. Tu, Kasiu, trzeba działania. Rzucić babę na łóżko, zedrzeć z niej szaty, i unurzać się w jej cieple.
- Tak po prostu? Chwycić babę w pół, i rzucić na łóżko? – patrzyła kpiąco. A przecież oczekiwała jakiejś odpowiedzi. Choćby zamglonej, ale snującej się jak dym z komina.
- Zwykle rzeczy dzieją się tak po prostu… Tylko szaty i szminka mogą być iluzją – bawił się jej zainteresowaniem tym tematem.
- Zauważyłam w tobie, mój Mati… potrzebę mówienia dziwnym kodem, właśnie o prostych sprawach – nie dała się zapędzić w kozi róg.
- Ta potrzeba, to ucieczka?... Prawda bywa zbyt okrutna, czy pospolita, wytarta jak rękaw żebraka? – mówił kwaśno, lecz cieszył się z tej gry, z tej zabawy w szczerość. Która za diabła nie chciała być goła.
- … Więc teoria bardziej cię zajmuje, niż praktyka? – Katarzyna przypuściła atak.
- Tego nie powiedziałem. Stwierdziłem tylko fakt. A mianowicie, że bliżej mi do katafalku niż do łóżka kochanków – odpowiedział, i się zaniepokoił. Jeśli ta rozmowa stanie się dogłębna, to uczyni duży krok w ich relacjach. A nie wiedział, czy właśnie tego chce.
- Ale… wybacz… co ma piernik do wiatraka? – nie oszczędzała go. – Każdy z nas z każdą sekundą ma bliżej do katafalku. A łóżko, jak stało, tak stoi.
- Twoje usilne staranie, by udowodnić mi wyższość praktyki nad teorią, jest mi bliskie. Choć czasem odzywa się we mnie pytaniem, które ze świąt jest ważniejsze: Boże Narodzenie, czy Wielkanoc?
- Jesteś jak piskorz. I coś mi się wydaje, że przypominasz… tego bohatera z filmu „Zakazane piosenki”; jednego z muzyków, który nie chciał dołączyć do orkiestry grającej Marsyliankę. Na zarzut sąsiadki, że jest strachliwy, odpowiedział, że jest tylko ostrożny… Ostrożny… - Katarzyna przyglądała się Mateuszowi z cichym chłodem, i z pół-uśmiechem.