Proklata Trijca
³a z niej wodê umarli wszyscy ludzie i zwierzêta. Co prawda, gdyby czu³ siê dobrze to te¿ by tak zrobi³, tyle ¿e nie ze z³o¶ci ale dla rozrywki. Ich wêch by³ tak wyczulony, ¿e poczuli dym, zanim zapach doszed³ do nozdrzy koni. Co prawda zapach p³on±cych wiosek by³ jednym ich ulubionych, ale teraz nie wró¿y³o to dla nich nic dobrego. Bez ch³opów, którzy usiekli i zat³ukli Ostapa Bondarczuka, nie znajd± jego ko¶ci. Kozak mocniej poci±gn±³ nosem, gdy wje¿d¿ali pomiêdzy zgliszcza cha³up. - Tatarzy. - Kiepy bisurmañskie, murwy synowie, kozojebcy! - zdenerwowa³ siê Kossecki. - Szukaæ ¿ywych... lub martwych! Niestety wszystko co ¿ywe, posz³o za tatarskimi koñmi z powrozem na szyi. Zosta³a tylko ona. Piêkna mo³odycia, która widzia³a zbyt ma³o wiosen. Ca³e ¿ycie by³o jeszcze przed ni±. Co prawda marne, ch³opskie, ale zawsze to ¿ycie. Pomiêdzy wspania³ymi piersiami by³ wbity nó¿, prosto w serce. Wola³a pchn±æ siê no¿em, ni¿ trafiæ w tatarskie rêce. Na jej twarzy widaæ by³o spokój. - No, Hryhory. Do dzie³a - powiedzia³ Kossecki. Kozak uklêkn±³ przy dziewczynie i zacz±³ poruszaæ ustami. Dziewczê otworzy³o szeroko niebieskie oczy. - Gdzie Ostap Bondarczuk? - Co? - mo³odycia rozgl±da³a siê niepewnie. - Ten co go pó³ roku temu zarezali¶cie. Gdzie cia³o? - Tam - wskaza³a kierunek sinym palcem. - W zagajniku, pod najwiêksz± brzoz±. - spojrza³a teraz w twarz m³odemu Kozakowi, dotknê³a jego policzek ch³odn± d³oni±. - To by³ sen? Tatarzy... - Nie. - A wiêc... uratowali¶cie mnie, pane? - Nie - Tereszczuk pstrykn±³ palcami i g³owa dziewczyny opad³a z powrotem. - To co - Kossecki zacz±³ zdejmowaæ doln± czê¶æ ubioru. - Szlachta ma pierwszeñstwo. Zostawili jej cia³o z szeroko rozstawionymi nogami, na po¿arcie wilkom. Po przyjemno¶ci przyszed³ czas na pracê. Ostap Bondarczuk nie by³ zakopany zbyt g³êboko, wiêc szybko odkopali zgni³e, prze¿arte przez robaki cia³o. - Dwadzie¶cia mil na zachód jest monastyr. Tam go pochowamy - powiedzia³ Kozak zawijaj±c cia³o znajomego w materia³, ¿eby po drodze nie zgubiæ ani kawa³ka. - Lepiej ¿eby siê to nam op³aci³o. Zostanie przelane bardzo wiele krwi je¶li siê oka¿e, ¿e niepotrzebnie je¼dzili¶my w tê i we w tê, jak jakie¶ kpy - powiedzia³ pan Micha³ posêpnie. Gdy stanêli przed bram± klasztoru, za³omotali w drzwi od bramy. - Otwieraæ! - krzykn±³ Kossecki, gdy brama nie zosta³a otworzona. - A kto tam? - zapyta³ starczy g³os. - Raby bo¿e! Gdy stary mnich otworzy³ bramê, wierzchowiec Kosseckiego uderzy³ kopytami w w±t³± pier¶ starca. Ko¶ci w klatce piersiowej trzasnê³y g³o¶no. Trójca wjecha³a na teren monastyru mia¿d¿±c kopytami stare, chude cia³o. Choæ je¼d¼ców by³o trzech, a nie czterech, to dla mnichów i tak byli Je¼d¼cami Apokalipsy. Szable posz³y w ruch i nie napotyka³y ¿adnego oporu podczas rozcinania i nak³uwania cia³ bezbronnych mnichów. Przeor klasztoru za¶ ani nie ucieka³, ani nie stawia³ oporu za pomoc± piê¶ci lub kija.