Profesor Dzik. 1.Wojna wrześniowa.
Pierwszą lekcję „przysposobienia” mieliśmy zaraz na drugi dzień po rozpoczęciu roku szkolnego w nowej szkole. Przywitał się z naszą pierwszą klasą, przedstawił. Już od wczoraj wiedzieliśmy, że mamy „Przysposobienie obronne” z profesorem Dzikiem, więc nawet nie zwróciliśmy uwagi, że nazwisko wymienił inne. Przeleciało to mimo naszych uszu.
Sprawdził obecność i rozpoczął pierwszą lekcję od przypomnienia o kolejnej rocznicy rozpoczęcia drugiej wojny światowej. Kiedy zaczął opowiadać swoim dudniącym głosem, z nieodłącznym rozciąganiem początku, ledwie powstrzymaliśmy śmiech:
– Nuu, chłopcy, jak wiecie, wczoraj był pierwszy września. Tego dnia...
– Panie profesorze, u nas też są dziewczęta. Dobrze by było o nich nie zapominać – jeden z nowych kolegów wszedł mu bezpardonowo w ledwie rozpoczętą tyradę.
– Aaa, dobrze chłopcze, żeś zwrócił uwagę. Dobrze. Nie mogę się przyzwyczaić, że od kilku lat na elektryków chcą się uczyć i one. To taki niekobiecy zawód, typowo męski. Ale cóż, wszystkie teraz chcą być nowoczesne. Witam więc i dziewczęta. Więc wczoraj była kolejna rocznica napaści Hitlera na Polskę i rozpoczęcia wojny wrześniowej. To był początek drugiej wojny światowej. Walczyliśmy cały miesiąc bohatersko, ale przegraliśmy. Pamiętajcie, że to była wojna wrześniowa, a nie żadna jakaś tam kampania wrześniowa, jak piszą w podręcznikach. Ja też wtedy walczyłem.
– Pan już wtedy walczył? – odezwałem się z zainteresowaniem w głosie.
– Tak, chłopcze. Ale po kolei. Przed wojną byłem w naszym mieście nauczycielem śpiewu w gimnazjum. Wtedy były gimnazja po szkole powszechnej. No więc... nuu, co to za zachowanie? W przedszkolu jesteście? Cichoo!