Profesor Dzik. 1.Wojna wrześniowa.
– Nuu, i masz rację, chłopcze. To lekcja peo, a nie śpiewu czy wuefu. No masz, czy wreszcie zaczniecie słuchać?! Już? No więc, kilka dni przed wojną, jeszcze w sierpniu, kiedy wszyscy już czuli, że wojna będzie, zostałem zmobilizowany. Byłem podporucznikiem rezerwy, to była wtedy jedna gwiazdka na pagonach, nie jak dzisiaj dwie. Dostałem pod komendę pluton łączności...
Tym razem nikt już się nie śmiał z opowieści, większość zaczęła słuchać. Dzik, widząc zainteresowanie, z zadowoleniem kontynuował:
– Byłem w Armii Pomorze. Po bitwie nad Bzurą cofaliśmy się przez Puszczę Kampinoską, w stronę Warszawy. Ogromne masy żołnierzy, ja swojego plutonu pilnowałem. Nie pamiętam już, który to był dzień września. Było jednak bardzo upalnie, jak przez cały miesiąc. Na niebie ani jednej chmurki, niestety nie było też naszych samolotów. Za to niemieckie ciągle latały i nas szukały. I znalazły. Szliśmy z innymi leśną przecinką, kiedy nadleciały stukasy.
– Co nadleciały? – jeden z kolegów był chyba wyjątkowo odporny na wiedzę z okresu wojny.
– Tego nie wiesz, synku?! Coraz gorsza młodzież przychodzi... To były niemieckie samoloty szturmowe z bombami, i jeszcze włączające przeraźliwie wyjące syreny. Nuu, jak tylko ktoś krzyknął „alarm lotniczy!”, to ja krzyczę „padnij!” i sam skaczę za najbliższe drzewo! A te stukasy z góry, uuu, przeraźliwie wyją tymi syrenami i nurkują, i rzucają na nas bomby! Prawie na nas, jakby nikogo innego nie było! I te bomby zaczynają naokoło wybuchać, drzewa się na nas walą, fontanny piachu, cegły latają w powietrzu, łamią gałęzie, uderzają w ziemię obok nas...
Cegły?! Mimo, że słuchałem z zainteresowaniem, nie straciłem przytomności. Profesor Dzik wyraźnie się zagalopował. Kampania wrześniowa była pewnie jego „konikiem”, ale bez przesady! Zresztą, nie tylko ja zauważyłem, że z tymi cegłami to już gruba przesada. Byłem jednak pierwszy, który przerwał tyradę wyraźnie rozochoconego profesora:
– Zaraz, panie profesorze. Cegły?
Klasa, z której część nie była zainteresowana wojennymi opowieściami, ponownie ożyła, tu i ówdzie znowu słychać było tłumione poparskiwania ze śmiechu. Jednak nie zbiły one Dzika z rezonu: