Pozytywne myślenie
Zanim ruszyli, Rodion przez kilka sekund obserwował dziób statku.
- Robi zwrot. Ciekawe gdzie ma zamiar płynąć?
- Nigdzie. Chce się nas pozbyć. Niech pan patrzy, fale są dość wysokie, ale niewiele nam szkodzą dopóki statek był ustawiony prostopadle do nich – Kiedy jednak zakręci o dziewięćdziesiąt stopni – będziemy mieli problem żeby ustać na nogach.
- Zatem nie traćmy czasu. Biegiem!
Udało im się zeskoczyć z wąskich, metalowych schodów i stanąć w miarę pewnie na głównym pokładzie, kiedy statek przechylił się gwałtownie na lewą burtę, w kierunku nadbiegających fal. Rodion jak zamurowany obserwował kotłującą się topiel. Miał wrażenie, że pędzi z obłąkaną prędkością w stronę ogromnego stalowo-zielonego muru, tylko po to, żeby się o niego roztrzaskać. Przytomny jak zwykle von Cornelien popchnął go w kierunku trapu, pokazując gestami, że ma chwycić się poręczy. Ułamek sekundy później, hektolitry wody wymyły pokład do czysta. Uderzenie wydusiło z Rodiona całe powietrze, otworzył więc automatycznie usta, żeby złapać choć kilka gramów tlenu. Zamiast tego żywioł obdarzył go szczodrze słoną wodą. Zakrztusił się, zaczął rozpaczliwie kaszleć, zamiast się jednak pozbyć wody, łapał jej coraz więcej. Pomyślał, że jeśli to będzie trwało chociaż jeszcze chwilę dłużej – udusi się.
Potop szybko się jednak skończył. Ledwie zdążył sobie uświadomić, że ciągle żyje, a już poczuł na ramieniu silną rękę von Corneliena.
- Szybko! Musimy dobiec do dywionetki, zanim kolejna fala zmiecie nas z pokładu!
Kiedy jednak wyjrzeli zza rogu nadbudówki, stwierdzili, że nie będzie to zbyt proste. Dywionetka nie stał już w miejscu, gdzie posadził ją pilot, czyli na niewielkiej przestrzeni pomiędzy ładownią a lewą burtą. Tkwiła teraz w jednej z półprzezroczystych ścian piramidy wzniesionej nad lukiem. Na szczęście nie odniosła najwyraźniej poważniejszych uszkodzeń, bo pilot ryczał silnikami jak wściekły, usiłując wydobyć się z pułapki.
Zaskoczonych tym widokiem dopadła druga fala. Obaj stracili równowagę i z niebezpieczną szybkością zaczęli się przemieszczać w stronę drugiej burty. Ta fala była jednak dużo słabsza od poprzedniczki, widocznie statek kontynuował zwrot i znów ustawiał się prostopadle do nadbiegających bałwanów, udało im się więc wyhamować zanim skończył się pokład. Pozbierali się błyskawicznie. Rodion zobaczył grymas bólu na twarzy towarzysza.
- Co się stało?
- Nie wiem, chyba złamałem żebra. Boli jak cholera!
- Dasz radę iść?
- Nie dowiem się dopóki nie spróbuję.
* * *
W kilka sekund później znaleźli się obok luku.
- Greg! – von Cornelien wywołał pilota przez radio. – W porządku?
Greg odwrócił głowę i widać było przez szyby kokpitu, że kciuk jego wyciągniętej dłoni skierowany jest do dołu.
- Kiła. Mam rozwaloną ładownię. Jakieś skurwysyństwo zaczepiło się i nie mogę wyciągnąć tego złomu. Poza tym OK.
- Wchodzimy- rzucił von Cornelien. Okazało się to jednak trudniejsze niż przypuszczał. Kiedy spróbował podciągnąć się, syknął z bólu i zamarł zgięty w pół. Widząc to, Rodion stanął obok niego, schylił się i splótł opuszczone dłonie.
- Właź!
Nie tracąc czasu von Cornelien postawił stopę na zaimprowizowanym stopniu. Rodion uniósł go, lekko tylko czerwieniejąc z wysiłku. Usłyszał jeszcze jęk bólu, kiedy jego towarzysz przełaził przez burtę i został uwolniony od, bądź, co bądź, stukilogramowego ciężaru. Wyższy od von Corneliena, nie miał większych problemów z dostaniem się do środka. Panował tu charakterystyczny dla dywionetki zapach, który zawsze wydawał mu się swojski i przyjazny. Wydzielały go dywany pokrywające niemal wszystkie powierzchnie maszyny. Od wielkości ich powierzchni zależała w końcu szybkość, z jaką mogli się poruszać.