Pozytywne myślenie
- Macie zielone światło – powiedział. Nie wiedział, czy drzwi zostały odblokowane, ale też była to jedyna metoda, żeby to sprawdzić.
- W porządku. Jesteśmy w środku. – odezwało się radio. Rodion odetchnął z ulgą.
- Ile czasu do zderzenia?
- Jakieś dwie minuty.
- Priekrasno! Greg?! Ruszaj za trzydzieści sekund.
- Najwyższy czas- jęknął von Cornelien. – Nasz zapas morfiny zniknął razem z akceleratorem.
- Nie martw się. Mam tu gościa, któremu jeszcze zostało w manierce kilka łyków stolicznej. To na pewno zdrowsze niż morfina.
- OK! Zaraz do was wpadniemy.
Po kilku kolejnych sekundach zobaczył dywionetkę smutno wlokącą za sobą ogon porozrywanego dywanu z poprzyczepianymi do niego fragmentami metalu. Mimo to, długie na dwanaście metrów cygaro, bardziej przypominające wałek na kanapę niż samolot, zbliżało się do nich szybko i pewnie. Jedną z licznych zalet dywionetek była ich odporność na uszkodzenia. Dopóki pozostał, choć kawałek latającego dywanu spowijającego kadłub - mogła wznosić się w powietrzu. Albo przynajmniej nie spadać jak kamień. Fakt, że tkanie latających dywanów kosztowało krocie, ale też było to pierwsze w historii aeronautyki urządzenie, które nie miało na swym koncie żadnej katastrofy lotniczej. Jeśli dodać do tego jeszcze możliwość pionowego startu i lądowania oraz brak skrzydeł, to dywionetka okazywała się niezastąpionym środkiem transportu do wszystkich możliwych zastosowań. Oczywiście – pretensje mogli mieć właściciele olbrzymich lotnisk, na które gwałtownie spadło zapotrzebowanie, ale Rodion uznawał to za jeden z normalnych efektów towarzyszących szybkiemu rozwojowi gospodarczemu.
Dziesięć sekund później lecieli już w stronę mostku. Dwaj komandosi czekali na nich na zewnątrz, znikomi na tle białych ścian góry, która zasłaniała teraz cały horyzont. Zabrali ich niemal w ostatnim momencie. Zanim dziób statku wbił się w lód, dolna część kadłuba zahaczyła o zanurzony fragment góry. Statek zahamował gwałtownie przy wtórze jękliwego odgłosu rozpruwanego metalu. Silniki pracowały pełną mocą, pieniąc wodę za rufą, ale było już za późno – decydujący cios został zadany. Rodion zastanawiał się , patrząc na drżący w agonii statek, do jakiego boga modli się w tej chwili jego nazbyt rozrośnięta świadomość.
* * *
Po wypiciu ostatniej kropli z manierki, von Cornelien zrobił się bardzo gadatliwy.
- Przyzna pan, mogę tego nie rozumieć. Nie jestem naukowcem ani nawet filozofem, Nie mam też co marzyć, żeby wyczarować choćby robaczywe jabłko, gdybym umierał z głodu. Jestem żołnierzem i tyle. Może mi więc pan wytłumaczy, skąd do cholery wziął się ten pomysł z szalupą?
- Przyjąłem jego sposób myślenia. Oczywiście, teraz mogę to powiedzieć, do ostatniej chwili nie wiedziałem czy rzeczywiście śledzę jego rozumowanie, czy tylko tak mi się wydaje.
- Za to pana uwielbiam, szefie. Że oszczędza pan nam zmartwień.
Rodion patrzył chwilę w nieco zamglone oczy komandosa sprawdzając czy jest jeszcze w stanie zrozumieć, co się do niego mówi. Po chwili podjął opowieść.
- Znasz bajkę o rycerzu na rozdrożach? Komputer miał podobny dylemat, kiedy jednak podłączył DACC, zaczął zawsze wybierać łatwiejszą ścieżkę. Była szersza i pozbawiona jakichkolwiek przeszkód, więc z jego punktu widzenia, był to logiczny wybór. W ten sposób stał się sztuczną inteligencją myślącą w stu procentach pozytywnie. Nie wiedział jednak, biedaczysko, że śmiałek, który pójdzie niebezpieczniejszą drogą, ma szansę znaleźć coś, co w przyszłości może mu uratować życie.