Que debemos pasar tiempo juntos. Tom II. Rozdział 25
Ten dzień był nieunikniony dla całej rodziny. Jeszcze nie tak dawno zebrali się w kościele, by pożegnać Judytę. Teraz ponownie zebrali się w świątyni, by mogła odbyć się pierwsza uroczystość w życiu najmłodszej członkini rodziny Sadowskich – Julii. Tata dziewczynki stał nieruchomo w wejściu do budynku. Obok stała Inka, trzymająca swoją chrześnicę i Maks jej ojciec chrzestny. Mężczyzna nie odzywał się ani słowem. Miał zapadnięte oczy od łez. Biel jego twarzy kontrastowała z czernią kurtki. Na zewnątrz zima malowała swoje śnieżne malowidła. Szyby zasnuwała szronem, a nawierzchnię jezdni – lodem. Patrząc na tego młodego człowieka, miało się uczucie, jakby i jego serce wraz z duszą zamarzło.
Przez całą uroczystość Kajtek nie odezwał się ani słowem. Poruszał się, jak marionetka pociągana za sznurki. Kiedy trzeba było usiąść - siadał, a wstawał, gdy inni to robili. Wreszcie, kiedy ksiądz zgodnie z tradycją Kościoła, nadawał dziecku imię, stał obok rodziców chrzestnych. Jednak był nieobecny. Jego ciało było w świecie żywych, a dusza? Dusza odpłynęła, gdzieś daleko. Inka nawet zauważyła, że potajemnie zaczął palić papierosy. Z ich zagorzałego wroga, stał się ich sprzymierzeńcem.
Po chrzcinach wszyscy udali się do leśniczówki na skromne przyjęcie. Nikt nie miał ochoty na wesołą imprezę, jednakowoż postanowili uczcić pierwszy sakrament Julii. Cała rodzina zebrała się w dużej jadalni. Tam też spożyli gorące dania, po czym oddali się konserwacji. W pewnym momencie Inka zauważyła brata, siedzącego w rogu pomieszczenia i pijącego coś, co z daleka wyglądało na alkohol.
- Kajtek? Co ty wyprawiasz? – spytała, podchodząc do niego. – Przecież to nie jest rozwiązanie.
- Prosił cię, ktoś o zdanie? – odpowiedział, zmienionym głosem.
- Braciszku, ja wiem, że jest ci ciężko. Masz nas, Julkę. Zrób to dla niej i nie uciekaj w to bagno.
- Gdyby nie ona, Judyta by żyła! – wykrzyczał, plączącym się językiem, a następnie wybiegł, chwiejnym krokiem z jadalni. Wszyscy patrzyli na oszołomioną Inkę. Dziewczyna nie wiedziała, co ma zrobić. Julia zaczęła przeraźliwie płakać. Podeszła, więc do niej i wzięła ją w swoje ramiona. Nie chcąc, żeby inni widzieli jej łzy wyszła do kuchni z małą. Tam ją nieco uspokoiła i zrobiła mleko. Karmiąc roniła kolejne gorzkie łzy. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak można powiedzieć, coś takiego o własnym dziecku. Rozumiała jego ból, ale nie była w stanie tym tego usprawiedliwić. Nagle poczuła dotyk na ramieniu. Nie odwróciła się. Nie chciała, aby zobaczył jej bezsilność.
- On, nie chciał tego powiedzieć – usłyszała, spokojny głos Maksa.
- Może nie, ale powiedział. Co on jej powie za kilka lat? Że obwinił ją za śmierć jej mamy? – odparła, odwracając się do niego. Już było jej obojętne, czy zobaczy jej słabość, czy nie. Od czasu jej pobytu w szpitalu ich relacje ociepliły się. Traktowała go, jak przyjaciela. Dlatego też ucieszyła się, kiedy Kajtek wybrał go na ojca chrzestnego małej.
- Inko, on cierpi. Nie ma pojęcia, co mówi. Zwłaszcza teraz.
- No właśnie. Uciekł w alkohol. To najgorsze z wyjść, jakie mógł wybrać. Wiesz, co teraz będzie?