Polowanie Wigilijne
Otworzyły się drzwi samochodu,i cała trójka łącznie ze mną znalazła się na zewnątrz.
Wyciągnąłem papierosy. Wzieliśmy po jednym do ust. Zapaliliśmy,i patrzyliśmy tak bezmyślnie na wkopane w pół koła samochodu. Spróbujemy razem wypchać,może się uda.
- Spróbujmy wypchać. Może damy radę. Jest nas przecież trzech. -powiedział Wojtek.
- Dwóch,bo ktoś musi być za kierownicą,i operować gazem,inaczej nie damy rady.- powiedział Władek.
Pomyślałem,że będę pchał razem z nimi,a potem wskoczę za kierownicę. Aby tylko go wypchać. Więc odezwałem się.
- Pomogę wam pchać. Jak ruszy z miejsca; szybko wskoczę za kierownicę. Dopaliliśmy papierosy.
Zaczelimy pchać. Śnieg pod kołami zaczął skrzypieć. Centymetr po centymetrze samochód zaczął wychodzić z feralnego miejsca - Gdy go wypchaliśmy,natychmiast usiadłem za kierownicą. Odpaliłem silnik. Wrzuciłem bieg,i delikatnie ruszyłem do przodu,i zaraz się zatrzymałem.
—Wsiadać,nie gapić się. Zobaczcie która godzina.- zawołałem.
Minęła godzina 7:30.Jedziemy jeszcze chwilę przez las.
W oddali ukazała się nam zagroda, i budynki. Dojeżdżamy do leśniczówki. Przed leśniczówką stoją aż cztery samochody. Prawdopodobnie są już wszyscy. Czekają tylko na nas .
Zbiórka za chwilę się rozpocznie. śnieg jak padał godzinę temu,pada i teraz. Nie pamiętam Polowania Wigilijnego,żeby sypało tak jak dzisiaj. Zdaje mi się, iż ta śnieżyca nada-uroku temu polowaniu.
Wjechaliśmy na podwórze .Jedni przerwali, rozmowę, a drudzy zaczęli rozmawiać na nasz temat. Zauważyłem to po tym, iż niektórzy pokazywali na nas palcem - Coś pod nosem mamrotali. Zaparkowałem koło malucha, stojącego tuż przy płocie. Zabraliśmy swoje rzeczy,i wyszliśmy z samochodu.
- Macie szczęście. Już mieliśmy rozpocząć polowanie bez was,ale jeszcze mieliśmy nadzieję,że się pojawicie.- powiedział łowczy. Nie ma to jak wśród swoich kompanów pomyślałem.
Wszyscy są zadowoleni,i coś sobie nawzajem opowiadają. Śnieg mocno się przerzedził,polowanie powinno być znakomite. Z nieba suną duże płaty śniegu,powoli spadając na świeży biały puch.
Ten puch spadał także na nas,którzy stawaliśmy się coraz bielsi. Podszedłem do prezesa przywitać się. Za moim przykładem poszli Władek, i Wojtek.
- Darz Bór - rzekłem
- Darz Bór - odpowiedział prezes.
Podchodziliśmy po kolei,witając się. Podszedłem do łowczego. - Czołem, Darz Bór.
Pogoda wyśmienita. Prawda Józef zima,prawdziwa zima.- rzekłem.
- Owszem. Czemu nie byłeś na polowaniu w zeszłą niedzielę,mieliśmy piękny rozkład.- powiedział łowczy.
- Nie mogłem. Musiałem wyjechać.- rzekłem.
Łowczy strząsnął z czapki śnieg, i rzekł:
- Żałuj,że ciebie nie było. Odstrzeliliśmy aż cztery dziki.
Taki rozkład zdarza się bardzo rzadko.
- ty strzeliłeś coś.- zapytałem.
- A jak by nie. Na muszkę podszedł mi odyniec, i dwa lisy. Polowanie udało mi się. - rzekł.
Witałem się z dalszymi uczestnikami dzisiejszego polowania.
- Cześć Grzegorzu,ile zyskałeś punktów za szable tego dzika,co go strzeliłeś miesiąc temu. Chyba kwalifikowały się jako medalowe. - rzekł Zbigniew.
Zbyszek jest moim bliskim kolegą. Tworzymy obaj nierozłączną parę.
Zazwyczaj wyjeżdżamy na polowania razem. Jest niskim,szczupłym,w wieku około czterdziestu pięciu lat mężczyzną. Jak na swój wiek chodzi jak motorek. Jest dobrym strzelcem i etycznym myśliwym. Ma syna,i marzeniem jego jest wprowadzić go w tajniki łowiectwa.
Szable. Mierne,takie sobie,po prostu brąz - rzekłem.
- A nie mówiłem ci,że te szable są medalowe. A ty nie wierzyłeś. ty to masz zawsze szczęście.- rzekł Zbigniew.
Faktycznie nie zdawałem sobie sprawy wtedy,trzymając szable w ręku, iż mogą by medalowe. Komisja przyznała mi brązowy medal.