Polowanie Wigilijne
Tak po prawdzie,to nie ja zasłużyłem na ten medal. To ten dzik,który życie oddał za ten brązowy krążek. Cóż znaczy ten brąz dla tego dzika. Biegi pod nim się uginają,i pada martwy,nie zdając. sobie sprawy z tego, że jest posiadaczem medalowych szabel.
Przywitałem się z innymi, i ze strażnikiem.
- Cześć Piotr. Dobrze,że jesteś. Z tobą nagonka chodzi jak trza a nie tak jak oni chcą. - rzekłem.
- Bez obaw dam sobie radę z nimi.- odpowiedział.
Strażnik w tym czasie rozdawał nagonce kamizelki sygnalizacyjne. Gdy skończył podszedł do mnie, i rzekł:
- A jak ten odyniec,którego odstrzeliłeś na siódemce.
- Brązowy medal .- rzekłem.
- To coś już znaczy.- rzekł Piotr.
Gdy już ze wszystkimi się przywitałem,kroki swe skierowałem do mocno zagłębionych w rozmowę łowczego z prezesem,.
- O czym tak zaciekle dyskutujecie.- zapytałem.
—A tak z sobą rozmawiamy.- powiedział łowczy.
Łowczy wsparłszy się na łasce powiedział:
- Opowiem ci co mi się tydzień temu wydarzyło. Wyobraź sobie stoję sobie na stanowisku,z tyłu starodrzew, z boku starodrzew,a z przodu młodnik. Słyszę strzał,potem drugi,trzeci i krzyki nagonki.
Dzik, dzik Nagle na moim polu wychodzi odyniec.
Szable z daleka bielą lśnią,a ja stoję. Skierowałem sztucer na niego.
Naprowadziłem krzyż między świece, naciskam na spust , strzał. Lecz dzik nie pada.
- Co ucieka ? - zapytałem.
- Nie,ta szafa kieruje się wprost na mnie. W ułamku sekundy zdaję sobie, sprawę,iż chce mnie staranować. Serce poczułem pod gardłem, wali jak przysłowiowy młot. Dzik coraz bliżej,i bliżej.
Szybko naprowadzam krzyż między świece. Strzelam. Dzik pada z biegów, i pada dwa metry przede mną. Oblały mnie poty. Robiło mi się raz zimno, raz gorąco. Patrzyłem na dzika, i myślałem a gdybym tak nie zdążył? Miałem i ja podobne przygody w swoim myśliwskim życiu z szarżami dzików,ale dzięki Bogu zawsze uchodziłem z życiem.
Pamiętam swojego czasu jedno polowanie. Było to bodaj, pięć lat temu. Byłem zaproszony na polowanie do kolegi w województwie Poznańskim. Mieliśmy przedostatnie pędzenie.
Rozkład był znakomity trzy dziki,cztery lisy,dwa tchórze, i dwadzieścia zajęcy.
Polowaliśmy w starym borze,który obfitował wyjątkowo w zwierzynę.
Stałem na flance ,a zaraz obok mnie stanął młody mecenas niedojrzały myśliwy.
Słońce wędrowało między konarami drzew,idąc blisko coraz bliżej ku zachodowi.
Jego złociste promienie padały na kobierzec zżółkniętych jesiennych liści.
Stałem i podziwiałem to wszystko. Nagonka ruszyła już dawno. Nagle w niespodziewanym momencie wypadł odyniec szeroki jak szafa. Stojący na nim hyb,dodawał mu grozy.
Dzik skierował się właśnie na owego mecenasa. Mecenas zmierzył, i strzelił.
Dzik nie zaznaczył strzału,choć wiedziałem,że dostał,lecz on pędził dalej fukając zajadle. Nieszczęsny nemrod strzelił drugi raz. Dzik potknął się,i padł. Po czym nagle szybko zerwał się,
i co ile sił zaszarżował. Szybko strzeliłem z przyrzutu,ale dzik był szybszy ode mnie.
Skutek był taki. Długa na 20 cm rana, z pod której wydobywały się jelita. Jęczał zaciskając zęby.
Z szarżami dzików lepiej nie żartować. Stałem wciąż z wic.prezesem, i łowczym.