Oswajanie anioła
Jeden z nich zdrzemnął się na chmurce i przyśniło mu się, że Bóg zabrał mu skrzydła i zesłał go na Ziemię, za to, że zleciał tam kiedyś, by nazbierać kwiatów. Tam, na dole chciał zawracać bombowce i wozić na plecach ptaki, żeby się nie męczyły. Ale mógł tylko patrzeć na spadające bomby i ptaki dziobiące potargane ciała. Uronił kilka łez w dłonie nocy rozpościerającej się nad Wielkim Babilonem i nagle zapłonął wielką Miłością. W ciemnościach zauważono go od razu. Jakże pragnął skrzydeł, które uniosłyby go jak najdalej tylko się da. W więzieniu modlił się o nie codziennie. Strasznie chudł. Pewnego dnia spostrzegł, że przeciśnie się przez kraty. Już był po drugiej stronie, gdy poczuł szarpnięcie - to śnieżnobiałe skrzydła zablokowały się między prętami. Wygiął się jak mógł i zaczął wyrywać zębami pióra. Gdy strażnicy zastali go w ekwilibrystycznej pozie z garścią pierza w gębie, omal nie umarli ze śmiechu. Śmiali się i śmiali... Aż się anioł zbudził. Zląkł się strasznie, bo rzeczywiście miał pióra w ustach, ale zaraz zobaczył rozerwaną poduszkę. Z nieco większym niż zwykle wysiłkiem rozprostował skrzydła i rozejrzawszy się dla pewności z ulgą stwierdził, że to był tylko sen. Rozpostarł swą powierzchnię nośną i rzucił się w przestworza. Wśród porannej mgły nie zauważył, że spędził tę noc na Ziemi. Runął z łóżka, a skrzydła pokryte niebieskawą metaliczną substancją, która posklejała mu pióra przytwierdziły go do podłogi. Dźwigając swe zbędne kończyny lotne dokuśtykał na malutkich nóżkach do okna. Ujrzał odrzutowce stojące w korku na autostradzie i ptaki siedzące w otwartych klatkach. Dotarło do niego, że Niebo spadło na ziemię. Począł więc zamykać klatki i przywiązywać samoloty do drzew depcząc przy tym zdziwione kwiaty.