Plaża

Autor: brunokadyna
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Czas przestać zachowywać się jak nastolatka.

Ciekawe, czy tak samo będę myślał, jak stąd odjadę. Pewnie znowu włączy się męcząca tęsknota.


Wypiłem pół butelki i koniec tego dobrego. Wyłączam też telefon. Czytanie na ekranie męczy oczy. Do zachodu słońca zostały dwie godziny, czas ruszyć dupsko i nazbierać drewna. Pełno tu powalonych drzew. Woda podmywa korzenie tak długo, aż nie mają się czego trzymać i padają jak zmęczeni żołnierze na twarz. Pochylone brzozy będą następne. Możliwe, że niektóre zabierze z sobą woda, a inne zostaną zepchnięte i splotą się jak te suche, poskręcane w pośmiertnych uściskach. Kilka brutalnie rozdzielę, idealnie nadają się na opał.

Będę wracał brudny, ale mam to gdzieś. Latam po plaży raz w jedną, raz w drugą stronę i wyszarpuję powalone drzewka. Czuję się wspaniale, jak dzikus na swoim nietypowym gospodarstwie. Na samą myśl, że miałbym założyć buty, puchną mi nogi. Sam się sobie dziwię, jak mogę wytrzymywać w butach całymi dniami.

Kiedy ściągam całe drewno pod kłodę, jestem porządnie zziajany. Nazbierałem chyba na całą noc. Biegnę jeszcze do samochodu po zapalniczkę i ręcznik papierowy na rozpałkę.


Ogień się pali, dym pachnie wspaniale i przepędza owady. Rąbię dziarsko drzewka na krótkie kawałki, aż robi mi się bąbel na dłoni. Jest świetnie. Dawno nie czułem się tak dobrze. Jestem w pięknym miejscu, które koi ducha, nie ma zmartwień i problemów, trzeba tylko zadbać o podstawy, ogień i żarcie. Cudownie prosty kawałek życia. Niechby trwał jak najdłużej.

Spociłem się jak świnia. Czemu by się nie wykąpać? Wbiegam na golasa do chłodnej wody. Ależ orzeźwia. Wypływam kawałek od brzegu i kładę się na plecach. Pachnie świeżością i gdyby można było, z chęcią dałbym się ululać falom do snu.

Plaża wygląda z wody rewelacyjnie. Myślę już o niej jak o swoim domu, jakbym był z nią związany krwią, urodził się tutaj. I jestem pewien, że to nie chwilowe uczucie. Sam nie wiem dlaczego. Niektórzy nie lubią być przywiązani do jednego miejsca, a ja wręcz przeciwnie.

Robię kilka długości wzdłuż brzegu i wychodzę błogo zmęczony. Świetnie, że mogę sobie wyschnąć na stojąco z dyndającą fujarą i nikt mnie nie widzi.

Ale coś się zerwało w krzaczorach i ucieka. Słychać szelest. To coś większego, jak dzik czy sarna, sam nie wiem, nic nie widzę. Podchodzę do siekiery, w razie czego będę walczył. Już widzę siebie, jak na golasa walę w łeb siekierą wielką maciorę albo walczę w parterze. Ale sobie poszła. Może zrobię dzidę i przepaskę z trawy?

Ubieram się, dorzucam do ognia i siadam. Zabieram się za ostrzenie kija i widzę w oddali idącą w moją stronę kobietę.

Gdybym żuł gumę, wypadłaby mi teraz z otwartego ryja.

To ona?

Śmieję się z siebie. Jaka znowu ona, durniu ty. Przecież to nie prywatna plaża, a do miasteczka nie jest tak znowu daleko. Tych parę kilometrów można przejść spacerkiem. Mogła też przyjechać samochodem, jak ja. Gdyby przyszła chwilę temu zobaczyłaby moje blade dupsko wystawione do słońca.

Poza tym im bardziej się zbliża, tym pewniejszy jestem, że to nie ona. Ubrana w zwiewną, letnią sukienkę w kwiaty. Figura taka sobie, dupa przyduża, a buzia raczej nieładna, kiedy jest blisko, widzę już dobrze, że wręcz brzydka. Wielki nos, usta jakieś przekrzywione w lewo, oczy rozjechane, a poliki pucułowate. I zero makijażu. Tylko włosy ma ładne, długie, prawie czarne.

Nic z tego nie będzie, myślę i znowu się śmieję, jakim jestem kretynem, że w ogóle to rozważam.

Ciekawe, dlaczego do mnie lezie? Chyba, że przejdzie obok.

– Dobry wieczór panu.

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
brunokadyna
Użytkownik - brunokadyna

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2024-10-11 00:53:04