Plaża
– Dobry wieczór pani.
– Miło zobaczyć uśmiech na takim odludziu.
– Pięknie tu. Cały dzień gęba mi się cieszy.
– Wiem, obserwowałam pana.
O kurde. Właśnie przestałem się uśmiechać. Widziała mnie na golasa? To ona była tym dzikiem?
– Jak to? – pytam.
Nie odpowiada, wypala z czymś innym.
– Czy mogę się przysiąść? Wieczór robi się chłodny. Ale jeśli woli pan samotność, proszę się nie krępować i powiedzieć. W końcu pewnie nie bez powodu jest pan tu sam.
– Proszę. – Pokazuję na miejsce obok ogniska.
– Dziękuję.
Kobieta siada. Zaciekawiła mnie. Skąd ona się urwała? Może to wariatka? Na pewno jest jakaś dziwna. Nie boi się mojej mordy? I nie mówi, dlaczego mnie obserwowała. Zaraz zapytam. Mam nadzieję, że wcześniej sama powie. Jak się okaże, że to wariatka i zacznie mnie wkurzać, to ją wystraszę i ucieknie. Przytrzymuje sukienkę, żeby fruwając na wietrze nie odsłaniała zbyt wiele. Włosy targa wiatr. Gdyby nie ta twarz, byłaby całkiem niezła. Wciąż nic nie mówi. I dobrze, klimat nie bardzo sprzyja rozmowie. Najwyżej dobrym manierom.
– Ma pani na coś ochotę? Wina, coś do jedzenia?
– Chętnie.
Czyli najpierw wino, a potem żarcie.
– Zabrałem z samochodu tylko jeden kubek. Skoczę po drugi.
– Nie szkodzi, proszę zostać, wygląda pan bardzo zdrowo. – Puszcza do mnie oczko.
No i jestem już pewien, że widziała mnie na golasa. Nalewam wina i podaję kubek.
– Jak mnie pani obserwowała?
– Oczami swoimi, proszę pana.
Hehehe, niezła.
– Ładnie to tak siedzieć w krzakach i podglądać? – pytam.
– Kiedy wyszedł pan z wody, nie patrzyłam, odwróciłam się i odeszłam, żeby mnie nie korciło. – Znowu puszcza oczko.
Już ci uwierzę. Chociaż w sumie zaszeleściło w krzakach.
– Ten kwiatek to od pani?
– To ślaz. Byłam ciekawa, co pan z nim zrobi.
Śluz?
– A co miałem zrobić?
– O mężczyźnie wiele mówi to, jak obchodzi się z kwiatami, kiedy wpadną mu w ręce.
Nie wiem, jak to skomentować. Rozumiem, że gdybym zgniótł, wrzucił do ognia, to oblałbym jakiś test? Tylko po co ten test? Już wiem, żeby wbić się na darmową wyżerkę.
– Nie znam się na kwiatach – mówię.
– Nie szkodzi.
Wstaję, kobieta od razu odwraca głowę i mnie obserwuje. Jest czujna. Odchodzę kawałek dalej, żeby znaleźć drugi kij dla niej. Znajduję, wracam i siadam, żeby naostrzyć, a ona wraca do obserwowania horyzontu. Mimo że nieurodziwa, wygląda w tej scenerii ładnie. Pewnie nawet ja wyglądam lepiej.
Sam też patrzę w przestrzeń. Niesamowicie przyciąga wzrok. Nabiera kolorów, słońce szykuje się powoli do zachodu. A ognisko jeszcze podkręca klimat.
– Jak pani na imię?
– Nie powiem panu. Pan też niech jeszcze nie mówi.
– Dlaczego?
– To wiele zmieni. Staniemy się dla siebie bardziej konkretni, rzeczywiści. Już teraz buduje pan sobie w głowie jakiś obraz mnie, niestety. Imię tylko by w tym pomogło. A teraz możemy nazywać się jakkolwiek. Taka sytuacja nigdy więcej się nie powtórzy.
– W sumie racja. A pani nie budowała sobie obrazu mnie, kiedy podglądała?
– Nam, kobietom, wolno. To zgodne z naszą naturą.
– No przecież – uśmiecham się.
Cwaniara. Fajnie gada. Żadna kobieta, którą znam, nie mówi w taki sposób. Tamte tylko pieprzą, prostaczki, o kompletnych bzdetach, żadna nie czyta książek. Już widzę, jak zabieram tutaj Żanetkę, tę anorektyczkę, którą pogoniłem ostatnio. Już słyszę, jak gwiazduje, że pełno robali, wiatr rozwala fryzurę, i że nie usiądzie na piasku, i w ogóle jak śmiem coś takiego proponować księżniczce, przecież połamie sobie pazury, zniszczy cerę czy jakieś inne badziewie.