Pielgrzym: Część I - Pielgrzym wyrusza na północ
— Mamo… — zaczął z wolna.
— Nic nie mów Meriku — przerwała mu. Jej głos był miły aż do przesady. — Nie warto już.
— Isleen ma rację. Czas nadszedł, byś sam poznał swoje przeznaczenie.
Wtrącił się Oirin. Puścił chłopaka i podszedł do posągu. Isleen natomiast przybliżyła się do syna i pogłaskała go po policzku zewnętrzną stroną dłoni.
— Jak się czujesz? — zapytała, gdy jej dziecko się wyprostowało.
— Już mi lepiej.
— To dobrze.
Dalszą wymianę zdań przerwał głuchy odgłos rozchodzących się fundamentów posągu. Spod jego nóg wyłoniły się dwie gabloty. Pomiędzy nimi znajdował się otwór i to tu Oirin włożył swoją pochodnię, którą niósł od początku.
Odwrócił się do nich. Merik po jego lewej stronie dostrzegł ową laskę, którą już rozpoznał.
— Laska mojego ojca! — krzyknął z podniecenia i podbiegł do niej.
Pozostali z obecnych obserwowali jak młodzieniec sięga po nią i wyciąga z gabloty. Merik poczuł zamkniętą w jej środku moc. Laska była wykonana z jesionu i odznaczała się prostotą wykonania a jednocześnie lekko się ją trzymało. Zrobił nią malownicze salto i podrzucił w powietrze by po sekundzie znowu ją złapać w drugą dłoń i przekładając za swoimi plecami znowu ująć pewnie w wyciągniętej prawej ręce. Gdy wykonywał nią cuda wokół zaczęły się pojawiać wyładowania i zerwał się wiatr, mimo, że znajdowali się przecież pod ziemią.
Merik oddychał cały z podekscytowania. Co za moc! Jego bujna czupryna znowu powędrowała do góry unoszona przez wiatr. Poczuł jak przedmiot wykonany z drewna wyzwala w nim uśpione dotąd pokłady energii. Wiedział już, co się stało. Stał się magiem. Stał się Merikiem z Otulenu!
Gdy zakończył wyzwalanie mocy zaklętej w lasce należącej kiedyś do jego ojca, wszystko wróciło do normy. Błyskawice zniknęły a wiatr ucichł.
Po ciele chłopaka nadal przebiegały dreszcze a na skórze miał gęsią skórę. Isleen i Oirin widząc to zaczęli bić mu brawo jakby właśnie przed chwilą zakończył się jakiś pokaz czy spektakl.
— O to chodziło! — krzyknęła cała uradowana Isleen i objęła go.
Oirin poklepał go po plecach i rzekł.
— Okazałeś się być prawdziwym synem swojego ojca, Meriku. Laska z Otulenu należy teraz do ciebie. Korzystaj z niej mądrze.
Kiedy pierwsza fala radości dobiegła końca Oirin kontynuował.
— Meriku podejdź tu.
Słowa wydobywające się z jego ust znowu brzmiały poważnie.
— Tak?
Merik zajął miejsce obok starca. Za nimi ustawiła się jego matka. Mistrz wskazał palcem wskazującym na znajdującymi się przed nimi posąg. Młody użytkownik magii widział już po swoim mentorze wielkie zmęczenie, ale słuchał go uważnie.
— Meriku — Oirin teraz uważnie dobierał słowa. — Ten posąg przedstawia Otulena. Jednego z pierwszych znanych magów w naszej historii i założyciela miasta oraz twojego dalekiego przodka. Wierzył on, że świat nie może żyć bez magii, a magia, jako tajemnicza energia dana tylko nielicznym z nas służy do naprawiania ludzkich krzywd. To za jej pomocą wznosiliśmy pierwsze osiedla, leczyliśmy chorych i wygrywaliśmy wojny, jeśli tego wymagała sytuacja. Otulen założył jeden z najpotężniejszych magicznych rodów, jakich poznała Landria. Magów z Otulenu. Przez wieki twoi przodkowie zasiadali w najwyższej radzie króla, zajmowali się dyplomacją, prowadzili kampanie wojenne i zapobiegali zarazom nawiedzającym kontynent. Jednak z czasem zło nabrało na sile i coraz trudniej było nam strzec naszych granic. Magia to nie tylko czysta moc Meriku. By potrafić się nią posługiwać nie wystarczy sam talent.