Pięć minut
- Mam nadzieję, że nie mówisz o tej gorszej części?
- Mówię tak sobie.
Zapadło milczenie. Jakieś krępujące. Teraz już musiałem wstać.
Zamówiłem dwa koniaki.
Wracając rozejrzałem się po sali. Kiedyś zaglądało tu wielu moich kolegów z pracy. To dobrze, że nikogo nie było. Od dawna już nie miałem ochoty na towarzyskie spotkania. Na patrzenie w lustrzane odbicia.
- Czy wiesz, że do tego baru przychodzi wielu moich kolegów? – mówiłem stawiając kieliszki – Ale o tej porze raczej tu nie bywają.
Na jej twarzy brak było zainteresowania. Wiedziała o czymś, i to jej wystarczało. Była w przestrzeni do której nie miałem dostępu.
Postanowiłem milczeć. Zobaczyć, czy moja żona wytrzyma w tej ciszy. I pewnie by mi się udało, gdybym nie odkrył, że jestem pijany.
- No tak! Czy ty uważasz, że ja tą swoją szczękę wyciągnąłbym na środku tej sali? I pokazał ją wszystkim w świetle jupiterów? Nie! Ja pokazałem ją tobie. Tu, gdzie nikt nas nie widzi… Ba! Gdybym ja potrafił, tak na środku sali, pokazać wszystkim swoją szczękę, i nie bał się co ludzie powiedzą, to ja byłbym innym człowiekiem. Gdybym ja tak potrafił, to ja byłbym kimś! Ja wtedy nikogo bym się nie bał. Nawet ciebie – mówiłem, ciesząc się z odgrywanej komedii, jednak jakoś ponuro.
W gruncie rzeczy byłem żałosny.
Przez chwilę czekałem na jakąś reakcję, na cokolwiek. Ale nie. Milczała. Myślała pewnie, że jest sfinksem. A przecież to ona była żałosna. Ten zasuszony owoc, wiecznie z pretensjami, że lato minęło, że buty już stare, że tyje. Wielki magiel powszedniej pretensji.
No tak… Teraz moja żona udaje, że jej przykro. Bo ona jest… zmuszona być ze mną! I swą niechęć musi obwieścić całemu światu. Chociażby jednej osobie, która tak jak ona wykrzywi się z obrzydzenia, i powie: „Kochana! Z takim mężem?!”. A wówczas jej życie nie będzie zmarnowane. Bo będzie wiedziała, że znalazła bratnią duszę, która jak i ona, będzie miała krzywe buciki i pijanego męża.
- Ty mnie nie słuchasz… I pewnie masz rację – mówiłem zupełnie niepotrzebnie.
- Słucham cię. Tylko… sam wiesz.
- Wiem, wiem. Za dużo piję.
- Właśnie. I być może, nie powinnam się już buntować.
- Ale jakiś odruch obronny jeszcze w tobie siedzi?
- Dawniej tyle nie piłeś – ominęła moje pytanie. A może to była odpowiedź?
- Ależ piłem. Piłem. Ale mniej cię kłuło to moje picie. W ogóle… mniej cię kłuła moja osoba. A teraz?... Jak tu pogodzić widok męża z wyobrażeniem radosnej przyszłości? Tak… Chyba jesteś zdegustowana. Ale ja ciebie rozumiem. Naprawdę. I smutno mi, że twoje oczekiwania nie pokrywają się z rzeczywistością. Masz męża, który nie dorósł do twoich oczekiwań. To smutne.
- Twoje refleksje po wódce są zawsze wysokiego lotu. Ty po prostu jesteś rozżalony, że coś ci w życiu nie wyszło. A czas ucieka… Lecz ty większość energii puszczasz w gwizdek. Niczym się już nie zajmujesz. To właśnie jest twój problem. Wolisz być żałosny, wolisz obnosić swój żal, ubierając go w kolorowe piórka. I pijesz. A przecież wystarczy znaleźć sobie jakieś zajęcie.
- Cóż… Pewnie masz rację. Jak zawsze. Więc, nic więcej? Tak po prostu, zająć się czymś, i to wszystko?
- Nie znam lepszej recepty. Praca cię wyleczy, z picia i z tej czczej gadaniny. I nie będziesz się już nudził.
- Ależ ja się nie nudzę! Dużo można mi zarzucić, ale nie to, że się nudzę. O nie! Trafiłaś jak kulą w płot.
- Czyżby?
- Wiem co mówię.
- To dlaczego wciąż jesteś taki znudzony? Taki przeraźliwie zmęczony, że… czasami zastanawiam się, czy nie wystawić cię przed śmietnik, jak zużyty sprzęt? Wybacz. Ale… prawdę mówiąc, nie robisz dobrego wrażenia. Chcę, żeby dotarło do ciebie, jak bardzo… cię ubyło. No, trudno mi to wytłumaczyć. Ale może zrozumiesz.