Patykiem na piasku (Malarz 13)
Głowa wciąż bolała mimo podawanych środków przeciwbólowych. Leki powodowały dziwne otępienie obrazów i dźwięków, czasami nawet emocji. Momentami słuchał tego co ktoś do niego mówi, a myślami odpływał daleko, momentami nie był w stanie wsłuchać się w ludzką mowę na tyle, aby ją zrozumieć. Rozmywała się dźwiękiem w powietrzu gdzieś, jakby w alternatywnej przestrzeni obok. Był znowu Paul, była Kinga z dziećmi, był szwagier. Przyjechał za nimi. Matka była najczęściej. Opowiadała o ojcu, o świecie. Lubił, kiedy się obok niego krzątała. Jej opieka przepełniona troską i czułością to było coś diametralnie różnego niż służbowa opieka pielęgniarek. Któregoś dnia – stracił już zupełnie poczucie czasu – zobaczył nad sobą twarz Dominiki. Tutaj serce przyśpieszyło, a świadomość chwyciła mocno w garść by szarpnięciem wyciągnąć go z marazmu.
- Dominika – wypowiedział szeptem patrząc na nią z nieukrywanym wzruszeniem – Co ty tu robisz?
- A ty? Co robisz?
- Leżę sobie. Jak widać. – próbował zdobyć się na uśmiech – Kto ci powiedział?
- Nieważne. – siedziała na łóżku, blisko przy nim. Trzymała jego rękę, której i tak nie czuł. – Nie życzyłam ci ostatnio dobrze, ale nie aż tak. Boli?
- Tylko głowa. Reszty… - zobaczył w jej oczach współczucie, zatroskanie. Przypomniał sobie postać Joanny, która poświęcała się dla męża, a obok szukała kogoś kto by dał jej chociaż trochę bliskości. On tak nie chciał. Nie zgadzał się. Na usta cisnęło się kocham, ale usta poruszyły się tylko niemo. Nie mógł jej do siebie przywiązywać. Nie miał prawa. Chciał tylko patrzeć na nią jeszcze choć przez chwilę i słyszeć jej głos.
- Reszta nie boli? – dokończyła za niego – Twoje prace są teraz wystawiane w Paryżu. Podobno wystawa odnosi sukces.
- Nie mów… o wystawie. Powiedz mi o moim synu.
- O twoim synu?... Już prawie przesypia noce. Najwyżej raz się budzi do jedzenia, ale na początku nie było wesoło. Fantastyczny jest. Najwspanialszy na świecie.
- Jak ma na imię?
- Jan. Tego jeszcze ci nie powiedziałam? Jan ma na imię.
- Jasiek? – spytał, ale myślał o czymś innym. Nic nie wiedział o swoim dziecku, a mógł być z nim już tyle czasu, gdyby… - Jak mogłaś mi to zrobić? – spytał.
- Ale że co? Imię ci się nie podoba?
- Nie chodzi o imię, tylko… - nie mógł jej powiedzieć jak tęsknił i jak wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby mu powiedziała o dziecku. Nie mógł jej wiązać poczuciem przymusu opiekowania się nim teraz. Zamilkł na jakiś czas próbując z szumu i jazgotu swej głowy wyłowić sensowne zdanie – Oszukałaś mnie. – zawiadomił w końcu – Tak się nie robi… jeśli się kocha. Muszę to przemyśleć. Na spokojnie.
- Ale, że co? Oszukałam cię rodząc twoje dziecko bez twojej zgody. Tak? – wstała oburzona – Wiesz co? To my już sobie pójdziemy. Zdrówka życzę, a jak stąd wyjdziesz nie szukaj nas. – Dominika odeszła, a on kątem oka widział ja