Patykiem na piasku (Malarz 13)
, a po jego twarzy przemknęło coś na kształt rozrzewnienia.
- I co?
- Nic. Celibat. Została w Afryce, a ja wróciłem, ale ja to co innego. Coś przyrzekałem, wybrałem swoją drogę i tak musi zostać. Ty to inna historia.
Przez chwilę trwało milczenie. Kryspin wsłuchiwał się w kapiące kroplówki i odgłosy aparatury. Potem Adam odezwał się.
- Chciałeś o czymś porozmawiać... kiedy nie miałem czasu… zanim wyjechałeś.
- Wtedy to było wtedy. Chciałem pogadać o czymś innym. Pogubiłem się. Ty zawsze wiesz co jest słuszne? Ta sutanna i koloratka pomaga?
- Sutanna i koloratka może nie tak, jak modlitwa. Nie zawsze łatwo zrozumieć czego Bóg od nas chce. Ja też miewam momenty, że chce mi się krzyczeć, jeśli o to chodzi.
- Tam w tej Afryce?
- Tam, patrząc na dzieci chwytające za broń, żeby bawić się w wojnę i inne umierające na jakieś najprostsze choroby, tłumacząc, pomagając, bez efektu można się załamać, ale tutaj powiem ci, wcale nie jest łatwiej. Poza tym ja też jestem tylko człowiekiem. Tak? To nie jest takie łatwe.
- Wyspowiadasz mnie? Dasz ostatnie namaszczenie?
- Namaszczenie chorych. – poprawił Adam z naciskiem – Oczywiście. Zamknę drzwi, żeby nikt nie słyszał… - Odbyła się spowiedź. Kryspin przyjął sakramenty, a potem Adam posiedział jeszcze chwilę, pogadał i pacjent znów odpłynął.
Noc, dzień. Kryspin zupełnie stracił poczucie czasu. Leki przeciwbólowe działały odurzająco, osoby się zmieniały, zawożono go na jakieś badania, przekładano z boku na bok, głosy, dźwięki, myśli mieszały się ze sobą. Raz po raz tracił przytomność. Myślał. Bał się, rozważał. Modlił się szepcząc słowa i składając myśli. Dziękował za to co miał, prosił za swoich najbliższych. Śniło mu się morze łagodnie rozkołysane falami, ponad nim pochmurne niebo i cisza. Śniło mu się, że spaceruje po wyludnionej plaży, albo stoi na promenadzie. W oddali świeciła latarnia. Śniła mu się niewidoma dziewczynka siedząca na plaży i rysująca coś na mokrym piasku patykiem. Była poważna, ale nie smutna. Jakby na coś czekała. Śniła mu się już kilka razy. Czasami z daleka, czasami blisko. Sny wydawały mu się czasami bardziej realistyczne niż jawa zasłonięta odurzeniem środków przeciwbólowych. Tamtego dnia był Paul. Powiedział, że Dominika wyjechała do jakiejś kliniki. Jaś miał jakieś problemy z serduszkiem.
Tego wieczoru Kryspin znów poczuł swoją bezsilność do szpiku kości. Modlił się jak jeszcze nigdy dotąd. Od krzyku rozpaczy jego modlitwa przeszła w cichy szept.
- Jestem Twój. Cały Twój. Zmiażdż mnie, ale jego uratuj. Błagam. Uratuj.
I znów był sen. Dziewczynka na plaży rysująca na piasku. Podszedł do niej i teraz zobaczył co rysuje. To był krzyż. Uśmiechnęła się do niego zwracając na niego twarz, a on przykucnął i dotknął palcami rysunku. W tym samym momencie mignęły mu przed oczyma fragmenty misterium drogi krzyżowej, chyba wszystkich wydań jakie w życiu widział, poczuł sam uderzający ból w kolanach, jakby to jego zwalono na kolana, przeszywający ból ramion i dotkliwy, niemiłosierny ból rozdzierający okolicę kręgosłupa, dławienie w przełyku. Usłyszał własny kaszel i stłumiony krzyk. Otworzył oczy. Szpital, światła, biegający lekarze i pielęgniarki, harmider, ból rozsadzający całe ciało. Pierwsze doznanie – pulsujące mi