Ostatni pisarz
Kiedy ujrzał pomarańczoworudą kotkę z wylęgarni Donelly'ego, poczuł zdziwienie. Zwierzę, wskutek modyfikacji genetycznych, było dwa razy większe niż oczekiwał. Wybudził je ze stazy i zaczął do niego przemawiać. Mówił godzinami. Na próżno, i-kot nie odpowiadał. Początkowo wyglądał na przestraszonego. Ostrożnie obwąchał każdy kąt, dokładnie badając mieszkanie, aż w końcu umościł się w ulubionym fotelu Johannesa, jego samego obchodząc jednak z daleka.
Po trzech dniach pomyślał, że powinien zażądać zwrotu pieniędzy. I-kot, jakby na przekór reklamom, nawet w najmniejszym stopniu nie miał zamiaru go zabawiać. Teraz Johannes siedział na osłoniętym tarasie, pił kawę drobnymi łyczkami i patrzył na panoramę Amundsen-city, oświetloną blaskiem odbijanego przez orbitalne zwierciadła światła. Od czasu do czasu spoglądał na i-kota.
- Czy ty w ogóle rozumiesz, co do ciebie mówię?
Końcówki uszu i-kota zadrżały, jednak nie zdołał otworzyć oczu. Rozciągnął się na fotelu.
- A właściwie dlaczego nazywasz się Bebhionn? Może raczej Scarlett. No i co na to powiesz, Scarlett?
- Nazywam się Bebhionn i tego nie zmienisz - odezwał się znudzonym tonem i-kot. Głos syntezatora mowy, umieszczony w jego gardle, przypominał kobiecy alt. - Tak jest w umowie, mam nadzieję, że ją przeczytałeś.
- Będę cię nazywał tak, jak mi się spodoba - odpowiedział Johannes. Poczuł zadowolenie, że wreszcie udało mu się nakłonić i-kota do mówienia. - Nie obchodzi mnie umowa.
- Mnie tam wszystko jedno - prychnęła kotka. - Tylko ode mnie zależy, czy cię w ogóle zauważę.
- Czyżby?! Jestem twoim właścicielem, nie zapominaj.
Bebhionn przeciągnęła się i ziewnęła.
- No to mnie nakarm.
Pisarz uśmiechnął się.