Moc bursztynu cz-11
- Nie – pokręciła głową. – To ja jestem złą matką, ale taka kolej rzeczy. Rodziców się nie wybiera – powiedziała rozgoryczona i skierowała się do drugiego pokoju. Kiedy zamykała drzwi, usłyszała donośny głos Tomka. – Marta, ubieraj się! Wyjeżdżamy! Nagle w całym mieszkaniu zapanowała cisza. Po dłuższej chwili, dały się słyszeć jakieś szepty i głośne trzaśnięcie drzwiami. Podeszła do okna i zza firanki dostrzegła, jak wsiadali do samochodu. Westchnęła i z ciężkim sercem przemierzała korytarz wte i wewte. Kiedy poczuła piekący ból w łydkach, stwierdziła, że czas odpocząć i na siedząco rozważyć dalsze swoje życie. Nie może się poddać, gdyż to oznaczałoby jej klęskę. Przecież już z większych tarapatów wychodziła i jakoś przetrwała. Weszła do kuchni. Zajęła miejsce przy kuchennym stole, na dłoni wsparła spocone czoło i bezmyślnie patrzyła na niedokręcony kran. Nie płakała, płacz niewiele by dał. W tej chwili, nawet najgłośniejszy szloch, nie przyniósłby ulgi, żeby ukoić jej ból. Nie miała pojęcia, co z sobą począć. Ale jednego była pewna, że z jednego mężczyzny będzie musiała zrezygnować. Tylko, z którego? Jeśli straci Dawida, jej dalsze życie nie będzie miało sensu. A jeśli straci syna, będzie jeszcze gorzej. Chociaż Tomek zamierza opuścić Polskę, ale nie może dopuścić, by omotała ich nić nienawiści. Już od dawna miała przeczucie, że Norbert doprowadzi ją do ruiny. Ale nigdy się nie spodziewała, że jej własny syn się od niej odwróci. Westchnęła ciężko. Podniosła się z miejsca, dokręciła cieknący kran i przymknęła okno. Zadzwonił telefon. Gdy pospiesznie podniosła słuchawkę – usłyszała głos Agnieszki. – Słodka Zuzia urodziła dziecinę, płci niewiadomej – powiedziała jednym tchem. – Niech się zdrowo chowa – odpowiedziała krótko Małgorzata i odłożyła słuchawkę. – Dziecina. Cóż ona winna, przecież na świat się nie prosiła – szepnęła. Chwyciła leżące na stole kluczyki i wsunęła je do torebki. Ubrała kurtkę z kapturem i skierowała się do wyjścia. Kiedy zamykała drzwi, zdawało jej się, że coś upadło. Dobrze słyszała. U jej stóp leżał zerwany rzemyczek z bursztynowym serduszkiem. Schyliła się żeby podnieść, ale w jednej chwili się rozmyśliła. Już przestała wierzyć w bursztyn oraz jego czarodziejską moc. Wyszła na ulicę, poczuła powiew jesiennego wiatru i wilgotnego powietrza – odetchnęła pełną piersią i podążyła w kierunku parkingu. Kiedy wsiadła do swojego samochodu, była w pełni świadoma, żeby nie przegrać z losem – musi się porządnie wziąć w garść. Tylko nie przewidziała, że najgorsze dopiero nastąpi. Kapryśmy los jeszcze o niej nie zapomniał, a w zanadrzu ukrywa jeszcze jedną niespodziankę.
Dawid zastanawiał się, czemu Małgorzata nie odbiera od niego telefonów. Komórkę ma wyłączoną, telefon stacjonarny nie odpowiada, SMS -y nie wchodzą. Ale nie dopuszczał do siebie myśli, by tak bez słowa odeszła. Zadzwonił do swojego ojca, by się dowiedział, czy u Małgosi wszystko w porządku: miał złe przeczucie. Jeśli dobrze pamięta, na nieco dłużej miał przyjechać Tomek, tak przynajmniej mówiła Małgorzata. Jednak gdyby coś nieprzewidzianego się wydarzyło, chyba by odczytał pozostawione na sekretarce wiadomości i oddzwonił. Minęło niespełna pół godziny, a otrzymał od ojca wiadomość, która dała dużo do myślenia. Od trzech dni, nikt z lokatorów nie widział Małgorzaty. Pomimo że padają obfite deszcze, jest przychylone okno. Na parkingu nie ma samochodu. Parkingowy potwierdził, widział ją trzy dni temu, jak wyjeżdżała z parkingu. Zadzwonił do Beaty, czy jej coś wiadomo o Małgorzacie? Odpowiedziała, żeby przestał panikować. Od Marleny się dowiedział, że do soboty ma zwolnienie lekarskie i nie ma pojęcia, czy na tym się skończy. Pomyślał o ciotce Antoninie, ale wnet się rozmyślił. Po co ją martwić, może on faktycznie panikuje? Nagle jakby go coś oświeciło. - Od czego jest internat – powiedział głośno i nie zważając na dokuczliwy ból kolana – stanął na równe nogi. Włączył komputer i natychmiast przeszedł do wiadomości lokalnych. Odetchnął z ulgą, kiedy niczego szczególnego nie znalazł. Jednak z niecierpliwością klikał po wiadomościach z poprzednich dni. Raptownie pociemniało mu w oczach, wszystko widział jak gdyby osnute mgłą. Wytężył wzrok, by odczytać. Wypadek na stadninie. Kobietę z ciężkim urazem głowy, odwiedziono do szpitala. Policja wszczęła dochodzenie w tej sprawie. To mu wystarczyło, z tej krótkiej notatki dowiedział się więcej, niż się spodziewał. Małgorzata nigdy nie ukrywała, że od czasu do czasu korzysta z pobliskiej stadniny. Do matki nie mógł zadzwonić; miała akurat koncert. Przebrał się szybko, pozostawił, jej wiadomość, że musi jak najprędzej znaleźć się w domu. Wybiegł jak oszalały, nawet nie pamięta, czy wyłączył komputer. Kiedy podjechał taksówką na dworzec kolejowy, pociąg stał gotowy do odjazdu: bilet wykupił u konduktora. Z pociągu zadzwonił do ojca, by sprawdził, jaka kobieta uległa wypadkowi. Chociaż odganiał od siebie złe myśli. Był pewien w dziewięćdziesięciu procentach, że to była Małgorzata. I nie pomylił się. Kiedy pociąg wjechał na peron – czekał na niego ojciec, jego mina nie wróżyła niczego dobrego.