Mistrz Haftowanego Listowia
wojownicze i butne plemiona kobziarzy i natarły na rynek.
Kiedy widziało się ich tak puszczonych z torbami dudów, co układały się potulnie
i z uległością pod ugniatającymi je szorstko, po męsku, ramionami, wzbierających dreszczem wyuzdania,którego raz dopadwszy, nie chcieli wypuścic z rąk – jawiła się na rynku niedająca się
powściągnąć i skanalizować dzika i sprośna natura starożytnych pogańskich plemion.
Poczułem nieodpartą chęć wyrwania się z kręgu tej powszechnej wesołości, która wirowała wokół, dla mnieniezrozumiała, nieuzasadniona. Zatęskniłem do pokoju tej samotności,
w której czekał na mnie on. Czy nie była to najwyższa pora, aby wymknąć się niepostrzeżenie
i bez zwracania powszechnej uwagi, powrócić wraz z nim do jego ziemi obiecanej, w ów czas
pisanego slowa?
Czy nie znalazłoby się tam dla mnie miejsca, wolnego pola dla kontynuacji? Mając
takiego przewodnika, czy mogłem obawiać się braku zainteresowania, kompromitacji ucznia tak szacownego nauczyciela?
W gruncie rzeczy było to nie tak znowu trudne. Należało tylko zwolnić kroku. Zagapić
się, dajmy na to, przy jakieś wystawie, poprawiając na przykład sznurowadlo przy bucie. Pozwolić
oddalić się nieco beztroskiemu tłumowi. Zniknąć za zakrętem wydarzeń, pozostać poza zakrętem karnawalu.
Powiał wiatr i przewracał mi przed oczami te wzbierające pustotą, te wstające ze swoich
miejsc stronice karnawału, które brzemienne w skutki układaly się, szeleszcząc, jedna po drugiej
już odwrócone i odchodzące w przeszłość.
3.
Odczekałem jeszcze chwilkę i nie niepokojony przez nikogo powróciłem powoli
do przerwanego wątku, w ktorym odnalazłem wszystko na swoim miejscu.
Siedział na łóżku i pisał swoim kaligraficznym, pięknym i drobnym pismem, zatracony
we wnętrzu wyobraźni. Zdawał się nie wiedzieć, że powróciłem, kiedy przystanąłem za nim,
zerkając mu przez ramię.