Miecznik (III)
-Chłopak nie jest głupi. – uśmiechnął się i bogowie tylko raczą wiedzieć czy do własnych myśli czy do wesoło kapiącego smakowitym tłuszczem wieprzka. – Wie, że jak mi podpadnie to nie ma co liczyć na litość. – na chwilę przerwał połączenie wzrokowe ze świnką by spojrzeć w czarne oczy mistrza mieczy. – Trzeba odbudować potęgę rodu za wszelką cenę i wszelkimi środkami. Chyba jeszcze tylko Jankiel zdaje sobie z tego sprawę. – miecznik skinął głową.
-Rozumiem. A księżna? Czy jej panie nie naraziłeś się ostatnimi czasy? Albo i dawnymi. Kobiety bywają pamiętliwe i strasznie drażliwe w pewnych kwestiach.
-Proszę mistrzu, czyżbyś uważał że dupczę na prawo i lewo podczas gdy moja niedopchnięta małżonka leży gdzieś w wieży, hę? – Lesław zaśmiał się i śmiech ten zabrzmiał jak coś pomiędzy gniewnym pomrukiem a kaszlem.
-Nie panie, po prostu jestem tu już od kilku miesięcy a jeszcze jej nie widziałem.
-Doprawdy? – zapytał nie odrywając wzroku od prosiaczka który teraz już niemal zaczął się do niego uśmiechać. – Rzadko bywasz na moich ziemiach, prawda mieczniku?
-W istocie książę.
-To wiedz, że nie ma żadnej księżnej. A dla zaspokojenia twojej ciekawości, dostawałem oferty odkąd skończyłem szesnaście lat. Gdy dobiegłem dwudziestu pięciu nadal z dużą regularnością wszystkie odrzucając dali sobie spokój. Względny. Oczywiście co jakiś czas coś się nawinie, ale nic szczególnego. Rozumiesz?
-Trochę.
-Czyli gówno. Słuchaj więc. Moja rodzina i jej ptasie móżdżki zniszczyły potęgę naszych przodków a majątku nawet nie zdołali roztrwonić czy też przerżnąć w karty jak każdy szanujący się szlachcic. Nie było bękartów ani małych zajazdów. Nic z tych rzeczy. Wiesz co się stało? Nie cholery nie potrafili tym zarządzać. Tyle. Koniec smutnej rodowej historii. Tak więc przy tak gównianej rodowej pozycji, bo pozycja jest gówniana… można by rzec gówniana w chuj jak mawia mój koniuszy. Z taką w każdym razie pozycją nie mogę liczyć na żaden sensowny ożenek. A jak pewnie wiesz w tym kraju o zabijaniu szanownych małżonek mowy nie ma. Pozostaje tylko czekać aż wzmocnię pozycję. Zrozumiał?
Jeden z Kuchtów zauważył chyba w końcu zainteresowanie księcia prosięciem, bo urżnął spory kawał mięska i niósł go właśnie panu na pajdzie chleba. Krak skinął głową trawiąc nowe informację.
-Zrozumiałem panie. – i zrozumiał. Nic tu się kurwa nie zgadzało.
-Świetnie. Szukaj więc dalej.
Miecznik znów skłonił się delikatnie jak kazał obyczaj i wyszedł z kuchni pozostawiając mlaskającego księcia pana sam na sam ze swoją pieczenią. Gdy szedł zamkowym korytarzem nie miał pojęcia co tu właściwie robi. Dlaczego jakiś byle książyna z polowskimi korzeniami i tak gołą dupą że nie mógł nawet wystawić własnego hufca wynajmował mistrza mieczy do ochrony swego małego, nic nie wartego życia. Nasuwało się pytanie, skąd miał tyle gotowizny by opłacić miecznika, skoro nawet nie utrzymywał odpowiedniej ilości najemników i straży na zamku. I dlaczego ktoś kto jest zbawicielem nie tylko własnego rodu ale i okolicznych mieszkańców miałby się bać kogokolwiek… Mistrz przystanął wsparty o ścianę korytarza wpatrując się w zasnute burymi chmurami niebo. Szła zima a Krak dalej nie rozumiał sytuacji. I jeszcze Ci zbóje z traktu ubijający jakieś interesy z księciem, polowskim złotem. Od ponad tygodnia miał to dziwne uczucie. To mrowienie w okolicy karku, które skutecznie dezorientowało go i rozpraszało uwagę. Ostatnio gdy je miał, wszedł prosto w pułapkę zastawioną przez grupę orczych szabrowników. Wtedy skończyło się to nieprzyjemnie tylko dla nich, ale teraz mógł nie mieć tyle szczęścia. Jakoś ostatnio nie miał ochoty umierać. To chyba starość – uśmiechnął się do siebie i z pewnością poszedłby do karczmy gdyby ta jeszcze stała. Musiał jednak zadowolić się wyłącznie swoim towarzystwem. Polowska wódka paląca trzewia do cna coraz bardziej mu smakowała.