Miecznik (III)
-Czemu się przypatrujesz mistrzu? – głos księcia wyrwał go fali gniewu zalewającej nagle umysł. Lesław kołysał się groteskowo w tej swojej esowatej, pogarbionej postawie. Podszedł do mistrza i spojrzał w okno. Westchnął i pokręcił głową przymykając oczy, jakby coś sprawiło mu duży zawód. Westchnąwszy zwrócił się do Kraka.
-To Jankiel, mój młodszy brat. – mistrz patrzył nań spod ciemnych brwi jakby oczekując pełnego wytłumaczenia. Takiego które zatrzyma go przed zejściem na dół i zabiciem wszystkich obecnych przy szkatułce. Lesław może i był całkiem pozbawiony prezencji, ale na pewno nie był głupi. Wychwycił to natychmiast i kontynuował starając się ułagodzić miecznika nie mówiąc przy tym zbyt wiele. – Troszczy się właśnie o interesy naszego rodu.
-Z nimi? – warknął południowiec wskazując dłonią grupę za oknem, gestem którym wskazuję się dziurę kloaczną na środku kuchni. Jego zwyczajne zimne maskowanie emocji zdawało się szwankować.
-Co za różnica. – stwierdził władca wzruszając ramionami niedbale, jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Przez głowę miecznika przemknęła myśl, że musiał być świetnym politykiem. – Ja się do tego nie mieszam, liczę że i ty ominiesz to za co ci nie płacę. – książę znacząco spojrzał na dłoń rozmówcy zaciśniętą na rękojeści. Mistrz mieczy uchwycił ten wzrok i po krótkiej chwili zawahania puścił rękojmę. Jego oddech względnie się uspokoił.
-Wiedziałem że jesteś rozsądnym człowiekiem – Lesław uśmiechnął się i odszedł powoli. Gdy miecznik już na niego nie patrzył odetchnął głęboko i otarł krople potu kwitnące mu na czole. Krak jeszcze chwilę obserwował w milczeniu zajścia na dziedzińcu i odszedł za księciem. Dogonił go dopiero na schodach prowadzących do kuchni.
-Książę?
Lesława zmroził zimny pot z rodzaju tych, które oblewają człowieka w obliczu niechybnej śmierci. Bo w istocie mistrz mieczy był nią. Pytanie które padło z jego ust nie było jednak tożsame z uderzeniem stali którego bez przerwy, może nieco irracjonalnie obawiał się książę. W końcu, nie można było zapomnieć tego co stało się z poprzednim królem Polowia.
-Myślałeś już, czy zamachowcem mógłby być ktoś z twojej rodziny? – zapytał mistrz podążając za nieśpiesznymi krokami władcy.
-Nie sądzę.
-Dlaczego? – drążył taksując księcia swoim chłodnym jak stal, mieczy które nosił przy pasie, spojrzeniem. Książę zatrzymał się przed uchylonymi drzwiami zza których płynęła feeria wspaniałych zapachów warzonych potraw. Zerknął na miecznika nad barkiem, nie odwracając się nawet i rzucił.
-Bo życie, to nie jest teatr. – miecznik uniósł prawą brew w górę jak to miał w zwyczaju czynić, gdy nie wszystko poprawnie rozumiał. Książę wychwycił i ten nieznaczny gest i wsparłszy się o drewnianą framugę kuchennego wejścia wyjaśnił. – Bo te durnie nie mają dość rozumu by samodzielnie kupić sól. Jak sądzisz, dlaczego mój ród, moje ziemie popadły w taką ruinę? Dlaczego nie mamy własnego hufca a tylko tą garstkę żołnierzy i kilku wasali? Wydaje ci się że rodzina książęca pochodząca z Polowia z kaprysu nie utrzymuje dużego konnego autoramentu?
Krak był już na tyle obyty z magnaterią by roztropnie nie odpowiadać na to pytanie. Lesław otworzył kuchenne wrota i kontynuował wchodząc do środka.
-Przedstaw też sobie, że odkąd cię zawezwałem, są tak wystraszeni, że wręcz boją się wytknąć choćby koniuszek nosa ze swoich komnat. – książę przerwał i wyciągnął wprost z garnka dwa gorące raki. Sycząc, jako że skorupiaki parzyły mu ręce, przestudził je w cembrowinie z zimną wodą wprost ze strumienia i zaczął konsumować krusząc sobie skorupą na i tak już nieco uplamioną szatę w bardzo nowoczesnym jak na niego kroju. Krak zauważył, że kucharki i parobcy nie zwracają na księcia najmniejszej uwagi. Widać, musiało być to jak najbardziej naturalne i powszechne dla niego zachowanie. –Właściwie – kontynuował mlaskając i rozsiewając poza usta elementy zgryzionego raka pomieszane ze śliną i najpewniej resztkami poprzedniego posiłku. – Tu chyba tylko mój młodszy brat, Jankiel dalej robi to co powinien.- teraz oparł się o kuchenny blat poznaczony szramami po nożach, tłuczkach oraz warzywnych sokach i poświęcił pełnię swojej uwagi i skupienia pieczonemu prosięciu z którego żar paleniska wytapiał krople tłuszczu smakowicie spływające by wyparować z sykiem w płomieniach. Krak poszedł zaraz w ślady władcy opierając się na blacie tuż obok monarchy. Niemal natychmiast poczuł nieprzyjemny wilgotny chłód powstającej, w miejscu styku blatu i materiału jego odzienia, plamy starego tłuszczu. Skrzywił się nieznacznie, książę tymczasem kontynuował nie odrywając oczu od świni.