Miecznik (III)
-Gadanie. – stęknął w swoim mniemaniu dziarsko najemnik przez mimowolnie ściśnięte strachem gardło.
-Zdychanie. – uśmiechnął się Krak i kopnął różanogębego w krocze. Gdy tylko ten zwalił się z jękiem na ziemię, doskoczył do blondyna i zamachnął się nań mieczem. Ten jakimś cudem sparował cios. Był zbyt wolny i ruszał się strasznie koślawo, ale znał to uderzenie i wiedział jak powinien się zasłonić. Krak był zdziwiony widząc tą technikę… własną technikę u byle najemnika. Drągalowi, brakowało jednak lat treningu i dobrego nauczyciela. Źle ustawione stopy zadecydowały o jego porażce w drugim parowaniu i miecznik niechybnie by go rozpłatał, gdyby nie zasłonił go inny najemnik.
-Proszę – pomyślał Krak – nieudacznicy zauważyli że doskonale sobie radzę z grupą bo nie współpracują i zaczęli się osłaniać. I tak za słabo. – zauważył kolejną lukę w obronie. Sam wymyślił blok z którego korzystał jego przeciwnik i szybko skręcając stopy i przenosząc ciężar do przodu wszedł pod zastawę odcinając najmicie dłoń trzymającą miecz. W tym samym czasie musiał kopnąć krajana zachodzącego go od tyłu. Nie miał pojęcia co się stało. Nie dość, że ci prości zbóje zaczęli używać jakiejś kalekiej kalki jego stylu, to jeszcze dostosowali technikę grupowej walki na jednego przeciwnika. Bezsens, bo przecież kto marnowałby czas ucząc się walki w sześciu na jednego. Ktoś nagle pchnął go mieczem, więc wszedł w szybki piruet i ciął przez nadbiegającego nań znów od tyłu mężczyznę. Ten głucho zwalił się na kolana trzymając za paskudną ranę. Mistrz zamachnął się na wysokiego blondyna kiedy powietrze przeszył krzyk.
-Spokój kurwa! Spokój bo z was pierdolone jeże każę zrobić! – głos księcia zdawał się zatrzymać czas przy studni. Miecznik trzymał ostrze na szyi blondyna. Poniżej klingi spływała stróżka krwi. Najemnicy stali wokół Kraka z wymierzoną w niego bronią. Jeden trzymał dłonią wypływające jelita, drugi starał się ucisnąć kikut. Obaj jęczeli. Różanogęby wstawał powoli, krocze musiało nadal pulsować bólem. Siedmiu gwardzistów z załadowanymi kuszami stało przy purpurowym ze złości księciu. Lesław wiedział że bełty najlepiej studzą napięte nerwy.
-Co tu się dzieję do kurwy nędzy?!
Krak powoli wycofał miecz i odwrócił się twarzą do księcia.
-To bandyci. Szabrownicy cholerni… mówiłem już kiedyś panie…
-Mówiłem kurwa, nie szwendać mi się po zamku łachmyci… A wy jeszcze miecznika zaczepiacie. Idioci, no kurwa idioci jak ja pier… - książę zaczesał włosy do tyłu mnąc przekleństwo w ustach – Płatek kurwa, zabieraj ich do lecznicy i nie szwendać mi się po zamku, bo na blankach wywieszę i gówno wam czarodziej pomoże.
-Panie, on naruszył… zresztą Giedysztor…
Twarz księcia napięła się a jego oczy stężały jak u wilka. Krak nie spodziewał się nigdy ujrzeć takiego gniewu na książęcym obliczu.
-Morda psie – wycedził przez zęby – i gówno mnie obchodzi kto cię naruszył. Zabierać się. A z tobą Krak – książęcy palec wycelował w mistrza – już na ten temat rozmawiałem i miałeś ich omijać szerokim łukiem. Płatek i jego kompania będą na tym zamku jeszcze przez jakiś czas i jeśli to się jeszcze raz zdarzy, to prawo gościny przestanie cię obowiązywać.
Krak milczał.
-Mistrz miecza, czy nie… bełt wejdzie w ciebie nie gorzej niż w dzika…
-Może… - odparł zimno miecznik – A może nie.
-Nie wkurwiaj mnie… wszystko jasne?
-Jasne. – potwierdził Krak i dodał – Jak mówiłem, nasz klient, nasz pan. Może też być książę pan.
-Żarty masz jak świnia kaszel Krak. – książę odwrócił się i zniknął w zamku. Mistrz wytarł miecz i spojrzał na różanogębego lodowatym wzrokiem.