Miecznik (III)
***
Późnym popołudniem Krak opatulony płaszczem stał przy studni. Nie chciał bynajmniej czerpać z niej wody. Miał inne, znacznie ważniejsze powody. Po pierwsze cieszyły go te ostatnie promyki słońca przemykające przez gęste chmury. Po drugie, zastanawiał się nad potencjalnym mordercą. Nic konkretnego nie przychodziło mu jednak do głowy. Rodzina księcia zdawała się zbyt głupia i zastraszona. Mag nie dawał znaku życia zza zamkniętych wrót wieży. Okoliczni książęta nie mieli żadnego interesu w ubijaniu nic nie znaczącego księcia a mieszczanie i kupcy chętnie postawili by mu pomnik demirońskim zwyczajem, bo podniósł nieco poziom ich marnego żywota. Ewentualnie chłopi, ale ich nie stać na zabójców. Zresztą, kto przejmowałby się chłopami. Po trzecie wreszcie, miał stąd doskonały widok na cały kompleks zamkowy, gdyby jednak zdarzył się kolejny zamach. Po czwarte i ostatnie, miał cichą nadzieję, że zabójca litościwie znajdzie go tutaj, podejdzie, przedstawi się grzecznie i będzie wreszcie mógł rozwiązać tą sprawę po swojemu. Trzema szybkimi cięciami. Nie był tylko pewien, czy naprawdę chciałby już zakończyć to zadanie. Żyło mu się tu całkiem wygodnie i przyjemnie. Miał ciepłe i miękkie łoże w którym, o ile nie znikała gdzieś w sobie tylko wiadomym celu, czekała na niego piękna młoda kobieta i własny kąt. Miał dostęp do łaźni i regularne podstawione pod nos smaczne posiłki. Ta namiastka normalności, której nigdy nie zaznał zaczynała się podobać miecznikowi, rozleniwiać ciało i tępić umysł. Kusić myślami o reszcie życia spędzonego w ten właśnie sposób. Zwłaszcza że pół życia jako mistrz mieczy zmuszony był spędzić na trakcie kołysząc się w kulbace mimo deszczu, śniegu i wiatru, drugie pół zaś pojedynkując się w błocie i oglądając twarze umierających przeciwników. Pamiętał większość z nich. Nie wszystkie, ale większość. Wykrzywione bólem i strachem w strasznie groteskowych minach zastygłych po śmierci jak karnawałowe maski. Twarze ludzi którzy często popuszczali w gacie w tej ostatniej chwili. I nie było w tym niczego pięknego, niczego z eposu. Tylko brud, smród i jelita tonące w urynie, błocie i krwi. Nie, nie miał koszmarów. Po prostu nie śnił. Tak stał, obserwował i rozmyślał. Jego rozrywką był tu widok ludzi, którzy widząc go przy studni przezywali głęboki dylemat moralny. Zaczerpnąć wody czy też nie. W końcu z zamyślenia wyrwał go ochrypły, wręcz wulgarny głos szybujący doń słowami na zimnym wietrze.