Miecznik (II)

Autor: poskart
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

-Jaka była pora dnia? – zapytał mistrz choć może chciał tylko choć przez chwilę przestać słyszeć zawodzenie Jaśka.

-Chyba południe… albo noc…. Eee może świt? Ni.. jednah połodnie, boś przeca w noc pan nas ze zamka nie hasa, nie? No – kontynuował zadowolony z siebie pachołek i otarł wykwitłe na czoło krople potu – i my paczymy a tó leśi z móra po linie taki chopak w czarny tunicy i spodeniach i chyr… - Jaśko wybałuszył oczy robiąc efektywną pauzę. Miecznik był gotów się założyć, że chłop zaraz się udusi, nikt bowiem nie powiedział mu że na efektywnej pauzie można oddychać… i że nie musi ona trwać trzech minut. W końcu sługa wypuścił powietrze ze świstem i kontynuował czerwony z wysiłku – na księcia, chyr zrobiło, ni? I nie zgadnisz ze czym? – teraz spojrzał na rozmówcę jak posiadacz wyników następnego losowania gnomiej loterii fortuny. Krak spojrzał w drugą stronę, na dwóch parobków przerzucających łopatami gnój w taczki. Byle tylko nie oglądać zaślinionego Jaśka.

-Ze sztyletem. – rzucił w końcu bo irytowała go cisza. Jaśko zamilkł tym bardziej by po kolejnej długiej dla miecznika chwili skwitować go cichym

-Prorok jaki, czy co… No w karzedym raziem… No i wteda to jusz Marcin, znaczym siem taki rycerz to Jezd ten Marcin, pszybig i go usik na roz. Takie jeno jeb i bum… - zakończył opowieść jak rasowy gnom i umilkł.

-Rozumiem – powiedział Krak starając się uspokoić myśli po kanonadzie debilizmu ostatnich minut. Minęły jeszcze trzy godziny by miecznik dowiedział się że kolejne dwa zamachy miały miejsce w lesie opodal zamku i na placu tuż przed wysokim zamkiem. Oraz że raz zamach przygotowano gdy książę wyprawiał się do Złotej Woli, tam jednak jego knechci – pasowani zrazu na rycerzy- pozbyli się napastnika jeszcze zanim książę go zobaczył. Za każdym razem tak samo, jeden zabójca z którym radzili sobie podrzędni rycerze. To nie jest powód by wzywać mistrza mieczy. Książę nie mówił wszystkiego, coś tu zupełnie nie tak wyglądało. Ale był jeszcze czas by się nad tym zastanowić. Krak zrezygnowany wrócił do zamku. Zaczynało padać. Bez słowa minął kręcących się w korytarzach strażników, rycerzy i parobków i wrócił do swoich komnat. Nadal niewiele rozmawiali z Jaśmin. Zaczynał mieć wrażenie, że to on zwyczajnie przez te wszystkie lata odwykł od rozmowy. Może była w tym prawda. Może dziewczyna rzuciła na niego urok. Nie obchodziło go to specjalnie w tej chwili. Zrzucił płaszcz i odłożył miecze. Dziewczyna opierała się o ścianę przy wąskim oknie i patrzyła na niego szmaragdowymi oczami. Objął ją bez słowa a deszcz znów bębnił o szyby powodując nagłe pustoszenie zamkowego dziedzińca.

-Byłam dziś na targu na podgrodziu – zaczęła odrywając wilgotne usta od jego karku – Bardzo tam przyjemnie, mogłabym zamieszkać w takim miejscu, wiesz? – Krak skinął głową i pomyślał, że on raczej nie mógłby zamieszkać na podgrodziu. Potem uznał, że dziewczyna gada od rzeczy i pocałował ją. Nie oponowała.

-Wiesz… -wtulona w niego wpatrywała się w płachtę na której leżały wyczekująco jego śmiercionośne ostrza. – uwielbiam kiedy – nie zdążyła dokończyć, bo przestał słuchać. Tuż za jej plecami na dziedzińcu przemykała postać w ciemnym odzieniu i szarym wełnianym płaszczu. W ręku trzymała kotwicę na linie. Mistrzów miecza szkoli się w brutalny sposób. Poprzez wycieńczanie ich organizmów tak by zapomnieli o wszystkich odruchach jakie normalnie posiadali… by wypalić z nich resztki przyzwyczajeń i wyuczonych umiejętności. A kiedy już są tak wycieńczeni że nie potrafią powiedzieć kim są, uczy się ich nowych odruchów. Nowych sekwencji zachowań które wrastają w nich jak rozpalone żelazo. Przejmują ich podświadomość i stoją dużo wyżej niż ich wolna wola. To właśnie dlatego mogą bez większych problemów pokonać każdego napotkanego przeciwnika. I za każdym razem gdy ich oczy dostrzegą wzór akcji, uruchamia się u nich reakcja, tak starannie zaplanowana, że granicząca często z przewidywaniem przyszłości. Tak było i teraz. Miecznik bezwiednie doskoczył do leżącego na stoliku miecza półtoraręcznego i chwytając go w biegu wypadł na zamkowe korytarze. Biegnąc na złamanie karku odtwarzał wyuczoną mapę zamku by wybrać drogę możliwie najkrótszą do miejsca w którym będzie mógł dopaść zamaskowaną postać. Pełnym pędem przeskoczył schody i nie wytracając szybkości na skręcanie dalej w dół, wyważył okno na półpiętrze przetaczając się na daszek półtora metra niżej. Dłoń bezbłędnie chwyciła rant dachówki by obrócić go nogami do ziemi gdy spadał. Niekontrolowany upadek z tej wysokości mógłby go poważnie uszkodzić. Ale to nie był upadek. To był skok. A on był wielkim czarnym kotem który właśnie polował na małe, niczego się nie spodziewające drapieżniki. Znów przetoczył się po ziemi wytracając energię upadku i od razu pobiegł za załom. Wypadł na dziedziniec jak wielki czarny pocisk rozglądając się wokół z dłońmi już gotowymi by wyszarpnąć broń i rozchlastać gardło każdego intruza. Był jak pijany szałem polowania wyżeł. Przy stołbie nic, żadnego poruszenia. Po prawo w stronę bramy również nic. Tylko gęste, zimne strugi deszczu lejące się niewyczerpanie z ołowianego nieba. Nie musiał myśleć. Miał odruchy. Pobiegł do wysokiego zamku. Wartownik przy wejściu zdawał się spać na dębowym stołku. Mistrz bez wahania pchnął z mocą właściwą większemu odeń dwukrotnie mężczyźnie wrota i wpadł do środka strzepując z siebie krople wody. Na głównych schodach okrytych starym czerwonym dywanem minął kilku służebnych i młodego rycerza. Przewrócił go gdyż młokos przypadkiem zagrodził mu drogę. Nie było czasu na uprzejmości. Był czas wyłącznie na odruchy. W mgnieniu oka dostał się na korytarz prowadzący do komnat księcia. Drzwi były otwarte a przy wąskim oknie wewnątrz stała przemoczona postać w czerni i szarości. Na jego widok chciała chyba sięgnąć do pochwy na biodrze. Krak nie miał czasu, bez zbędnych ruchów cisnął jej w pierś krótkim ostrzem wprost z pochwy na udzie. Fontanna krwi z otwartego serca bryznęła na ściany a miecznik wpadł do komnat księcia jeszcze zanim zamaskowany trup padł na posadzkę. Pierwsza izba była pusta. Mistrz zrzucił pochwę z długiego miecza i trzymając klingę przed sobą mocnym kopniakiem otworzył drugie drzwi. Zauważył tam mężczyznę w czerni uzbrojonego w sztylet. Zabójca nie zdążył się nawet odwrócić, gdy ostrze z antorskiej stali odcięło mu głowę. Krak obrócił się szybko wokół własnej osi. Ani śladu księcia. Jeszcze raz obszedł komnaty. Pustka. Nie licząc martwych zabójców. Miecznik wyprostował się i opuścił miecz. Mięśnie powoli się rozluźniały. Widocznie Lesława nie było w komnatach. – pomyślał i uśmiechnął się do siebie. Wyszedł na ciemny korytarz i wyciągnął krótki miecz z piersi krwawiącego truchła.  

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
poskart
Użytkownik - poskart

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2011-10-27 15:01:53