MELODIA cz.4
Chyba że…Może tak jest lepiej. Może niech cały świat roztrzaska się o kierownicę życia, zniszczy w huku i eksploduje bólem?!
Są gorsze rzeczy niż wypadki…
Jean, są dużo gorsze rzeczy niż to co widziałeś…
Ale nikt nie urzeczywistniał tego iluzją z własnego umysłu.
Nikt nie widzi świata tak…jak potrafię to robić…
Boję się samego siebie.
Skrzypce odezwały się znowu. Dobiegały z pokładu vaporetto, który już nigdzie nie wypłynął. Ruszyłem w stronę tych dźwięków, ogarnięty tym dziwnym stanem pomiędzy, gdy jeszcze wierzysz, że nad tym panujesz ale widzisz już swój koniec i chce ci się gorzko śmiać.
Skrzypce uosabiały wszystko co złego dotąd się stało. Wszystko co przydarzyło mi się do tej pory. One porwały za sobą Martę i sprawiły, że znalazłem się tutaj. W tej chwili znajdowałem się w takiej desperacji, że ich dźwięk budził we mnie niebezpieczne myśli. Chciałem uciszyć je swoją iluzją. Zadławić te dźwięki. Chciałem by ktoś zaczął jęczeć i błagać o litość. By to była ona i tylko ona. Z wola budziła się we mnie wściekłość. Jak nikt inny znałem grozę budzącego się trzewi umysłu koszmaru. Myśl o tym, że los ofiar tej kobiety był tak nieskończenie okrutny budził we mnie pierwotne instynkty.
Ostatni krwawy pocałunek…
Przedarłem się przez tłum i nareszcie ją zobaczyłem.
Początkowo poczułem gorzkie rozczarowanie.
Dziewczyna w długiej spódnicy o jaskrawo ufarbowanych włosach, chuda niczym śmierć i blada niemal jak jej półprzeźroczysta bluzka, grała pośród ludzi, nieświadomych zupełnie niebezpieczeństwa. Jej twarz kryła się w cieniu purpurowych włosów. Miałem w sobie tyle samo taktu w tej chwili co pierwszy lepszy narkoman i po prostu chwyciłem ją za rękę, gdy grała. Drugą wyrwałem jej skrzypce, całkiem zwyczajnie na pierwszy rzut oka. Nic szczególnego. Jednak w moich oczach były narzędziem mordu, w mojej głowie obrazowały krew, łzy i cierpienie konających.