Mike Resnick "Chiński Piaskowy Dziadek"
MIKE RESNICK
CHIŃSKI PIASKOWY DZIADEK
Opowieść o Johnie Justinie Mallorym
Przełożył z angielskiego Robert J. Szmidt
Mallory wbił ostatnią pinezkę w rozkładówkę z dziewczyną miesiąca, a potem cofnął się kilka kroków, aby podziwiać pełną krasę jej wielkich balonów.
- Tego właśnie brakowało w agencji Mallory&Carruthers, abym mógł poczuć się jak w domu – stwierdził bardzo z siebie zadowolony.
- Wiele bym dała, żebyś nie wieszał tu takich rzeczy – oznajmiła jego wspólniczka odwracając głowę z odrazą.
- A ja wiele bym dał, żebyś za każdym razem nie dorysowywała im bielizny zaczarowanym ołówkiem – odrzekł Mallory. – Niestety oboje musimy przywyknąć do rozczarowań.
- One są takie nieprzyzwoite – prychnęła Winnifreda Carruthers.
Mallory przyjrzał się uważniej rozkładówce.
- Wiesz – powiedział po chwili - one chyba nie są silikonowe.
- Zapewniam cię, że są – odparła Winnifreda.
Detektyw pokręcił głową.
- A mnie się wydaje, że napompowali je helem.
Czekał na wybuch śmiechu, którym powinna zareagować na jego żart, ale gdy odpowiedziała mu wyłącznie cisza, usiadł zrezygnowany i pogrążył się w lekturze „Gońca wyścigowego”.
- Widzę, że Odlot będzie dzisiaj biegał – zauważył.
- Ile przegranych z rzędu ma na swoim koncie ten koń? – zapytała Winnifreda. – Będzie ze czterdzieści?
- Czterdzieści dwie – uściślił Mallory.
- Czterdzieści trzy – poprawił go mruczący przymilnie kobiecy głos. – Zapominasz o tym biegu w Saratodze, kiedy odmówił opuszczenia boksu startowego.
- Bo ten bieg się nie liczy – wyjaśnił detektyw. – Anulowano wszystkie zakłady.
- Czterdzieści trzy! – Żeński głosik nie zamierzał ustąpić.
- Może byś tak poszła zapolować na jakąś rybkę albo inne paskudztwo? – wymamrotał Mallory.
Istota, która zeskoczyła z półki nad magicznym zwierciadłem, odtwarzającym właśnie czwarty inning z meczu ligi amerykańskiej pomiędzy Wrzosowymi Diabłami z Dziwnowic a Wałachami z Chrzanowej Strugi, oczywiście z roku tysiąc dziewięćset trzydziestego drugiego, miała bardzo kobiece kształty. Była młoda, szczupła i na pierwszy rzut oka wyglądała jak najnormalniejsza dziewczyna - niemniej skóra na jej kończynach pokryta była krótkim, ale i bardzo gęstym futerkiem o pomarańczowej barwie poznaczonej tu i ówdzie czarnymi pasami, podczas gdy twarz, kark i pierś miały kolor kremowy. Jej niesamowite, pomarańczowe tęczówki przywodziły na myśl oczy drapieżnika, a wydatne kły i długie wąsy, ale takie typowo kocie, nie ludzkie, dopełniały tego wrażenia. Uszy miała okrągłe, twarz niemal owalną, a długie pazury nadawały jej morderczego wyglądu. Nosiła kusą brązową sukieneczkę, tak poplamioną i wymiętą, jakby ją właśnie wyciągnięto z kubła na śmieci.
- No właśnie – powiedziała.
- Co: no właśnie?
- Właśnie po to jesteście wy, ludzie – wyjaśniła. – Bóg kociego ludu zesłał was tutaj, abyście karmili nas, dostarczali ciepłego schronienia i drapali pomiędzy łopatkami.
- Cieszę się, że wyjaśniłaś mi tę kwestię – powiedział Mallory sardonicznie. – Za cholerę nie potrafiłem pojąć, dlaczego mnie tu zesłano.
Dziewczyna-kot przywarła brzuchem do blatu biurka.
- Teraz już to wiesz – wymruczała.
Detektyw pochylił się i podrapał ją pomiędzy łopatkami. Krótko, ale czule. Gdy jej mruczenie stało się zbyt głośne i drażniące, cofnął rękę. Felina usiadła na skraju biurka, machając nogami, i zapatrzyła się w mgłę wypełniającą przestrzeń za oknem.
- Co tam widzisz? – zapytał Mallory, spoglądając w tym samym kierunku.
- Nic – odparła, wytrzeszczając oczy jeszcze bardziej.
- Niech ci będzie. - Czego więc nie widzisz?
- Cicho! – wrzasnęła Felina. – Ja nasłuchuję!
- Czego?
- Ćśśś... – syknęła dziewczyna-kot rozczapierzając pazury prawej dłoni i wymachując nimi, acz bez większego przekonania, przed twarzą Mallory’ego.
Detektyw chwycił ją za kark.
- Zrób tak jeszcze raz, a twój tyłek poczuje każdą uncję twoich dziewięćdziesięciu funtów, kiedy zetknie się z chodnikiem. To jest miejsce naszej pracy, a ty jesteś zwykłym biurowym kotem na naszym utrzymaniu. Staraj się o tym nie zapominać.
Syknęła na niego, ale natychmiast powróciła do obserwacji okna. W końcu się rozluźniła.
- Jeszcze go tam nie ma – oznajmiła, kierując te słowa do Winnifredy.
- Kogo tam nie ma? – dopytywał się Mallory. – O kim ty mówisz?
- O nikim ważnym, Johnie Justinie – uspokoiła go wspólniczka. – Zapomnij o tym.
- Jak mam zapomnieć o czymś, o czym nie wiem? – irytował się detektyw. – Spodziewasz się kogoś?
Winnifreda westchnęła ciężko.
- Nie, niezupełnie.
Mallory wzruszył ramionami. Zdążył przywyknąć do tego, że nigdy nie zrozumie Feliny, ale Winnifreda była dla niego zawsze jak otwarta księga, dlatego jej obecne zachowanie mocno go niepokoiło. Zdecydował więc, że rozweseli ją nieco.
- Dlaczego politycy nie chodzą po ulicach? – zapytał.
Winnifreda nawet nie spojrzała w jego kierunku.
- Co to jest polityk? – zainteresowała się natychmiast Felina. – Czy to coś nadaje się do jedzenia?
- Żeby nie odczuć na własnej skórze poparcia elektoratu – dokończył Mallory i rozrechotał się z własnego żartu.
Winnifreda nie skomentowała jego występu nawet jednym słowem.
- No dobrze, na tekściarza do kabaretu się nie nadaję – przyznał detektyw.
Po policzku jego wspólniczki popłynęła łza.
- Było aż t a k źle? – zapytał Mallory.
- Możesz się zamknąć, Johnie Justinie? – wypaliła w odpowiedzi.
- Powiesz mi w końcu, co jest nie tak?
- Nic nie jest nie tak.
- Odpowiadasz swojemu wspólnikowi – przypomniał jej Mallory. – Przecież widzę, że coś się dzieje. Masz już sześćdziesiąt osiem lat, chyba trochę za późno na ZNP.
- To była bardzo niegrzeczna uwaga – zganiła go ostro Winnifreda.
- Dobrze, przepraszam. Czy teraz powiesz mi, co jest nie tak?
- Nie.
- Aha! – ucieszył się detektyw. – Przed chwilą nic nie było nie tak, a teraz po prostu nie chcesz ze mną o tym rozmawiać.
- Nie możesz mi w niczym pomóc, Johnie Justinie.
- Skąd ta pewność, przecież nawet mi nie powiedziałaś, w czym problem.
- Nie chcę o tym mówić.
Detektyw odwrócił się do Feliny.
- Czy to ma coś wspólnego z tym czymś, czego nasłuchiwałaś?
Dziewczyna-kot uśmiechnęła się czarująco.
- Tak. Nie. Może. Oczywiście. Chyba.
- Widzę, że jesteś pomocna jak zawsze.
- Daj mi papużkę, to ci powiem.
- Nie powiesz! – wrzasnęła Winnifreda.
Felina przyglądała się jej dłuższą chwilę, a potem odwróciła się do Mallory’ego.
- Trzy papużki. I jeszcze arę! – Opuściła głowę, jakby się mocno zamyśliła, a potem podniosła wzrok. – I złotą rybkę.
- Skoro już o tym mówimy, dlaczego nigdy nie poprosisz o koci odpowiednik Roberta Redforda?
- Bo nigdy o tym nie pomyślałam – przyznała Felina i nagle na jej twarzy pojawił się wyraz najwyższego zainteresowania.
- Teraz też o tym nie myśl.
- Skoro sobie życzysz.
- Życzę sobie też, żebyś pomogła mnie i mojej przyjaciółce rozwiązać ten problem a ty nie chcesz tego zrobić.
- Wcale, że nie! – Dziewczyna-kot odbiła piłeczkę. – Mówiłam jej, że on chyba dzisiaj nie przyjdzie. Wcale nie musiała tkwić tutaj i czekać na niego.
- On nigdy nie przyjdzie – powiedziała Winnifreda i nagle Mallory po raz kolejny doznał dziwnego uczucia, jakie towarzyszyło mu za każdym razem, gdy jego wspólniczka zaczynała płakać. Jej puszyste ciało aż trzęsło się od szlochów.
Mallory podszedł do jej biurka, przyklęknął obok fotela i ostrożnie ujął jej pulchną różową dłoń.
- O co chodzi? – zapytał ostrożnie. – Jesteś najdzielniejszą kobietą, co ja mówię, najdzielniejszą istotą, jaką znam. Spędziłaś trzydzieści lat polując w buszu, stając oko w oko z gorgonami, smokami i takimi stworami, przed jakimi najlepsi łowcy mojego świata czmychaliby gdzie pieprz rośnie. Kiedy Grundy wypowiedział mi wojnę, byłaś jedyną osobą na całym Manhattanie, która stanęła po mojej stronie.
- Ja też cię nie zostawiłam – przypomniała mu Felina. – Sama nie wiem dlaczego – dodała po namyśle.
- Zamknij się – poprosił Mallory i odwrócił się do Winnifredy. – Jesteś nie tylko moją wspólniczką, ale i jedynym przyjacielem, jakiego mam w tym świecie. Jeśli coś jest nie tak, powinnaś pozwolić mi sobie pomóc.
- Nikt mi nie może pomóc – oświadczyła Carruthers z rezygnacją.
- Daj spokój – upomniał ją Mallory. – Przecież ja żyję z pomagania ludziom.
Otarła oczy i w końcu spojrzała na niego.
- Umiesz schwytać wiatr? Potrafisz zamknąć czas w pudełku?
- Bez specjalnego ekwipunku nie dokonam podobnych rzeczy – przyznał oschle detektyw. – Chcesz przez to powiedzieć, że ktoś ukradł wiatr?
Pokręciła głową.
- Nie. Chcę powiedzieć, że to, co zostało skradzione, będzie równie trudne do odzyskania.
- Byłoby o wiele łatwiej, gdybym wiedział, o czym rozmawiamy.
- Pamiętasz naszą rozmowę, tę, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy?
- O wielu rzeczach wtedy rozmawialiśmy – zauważył Mallory.
- A o moim ukochanym?
Detektyw zrobił dziwną minę.
- Nie wiedziałem, że miałaś faceta.
- Bo nie miałam – powiedziała Winnifreda.
- Hej... Wciąż nie do końca rozumiem, o co ci chodzi.
Zamknęła oczy.
- Pamiętam to, jakby wydarzyło się wczoraj - powiedziała. – Pamiętam księżyc srebrzący się nad tropikalną laguną i zapach jaśminu. Pamiętam, jak jego silna dłoń spoczęła na mojej i szepty płynące pośród szmeru wody. – Nagle otworzyła oczy. – Ale za diabła nie pamiętam, o czym wtedy szeptałam.
- Bo to nigdy się nie zdarzyło – wytknął jej Mallory. – Zmyśliłaś to sobie.
- Może tak, a może nie – odparła Winnifreda. – Odróżnienie jawy od snu bywa czasem trudniejsze, niż możesz to sobie wyobrazić.
- Nie chciałbym wyjść na głupka, ale nadal nie rozumiem, w czym problem.
- Spójrz na mnie, Johnie Justinie – powiedziała. – Jestem starą grubą paskudną babą.
- Nie dla mnie.
- Dzięki za miłe słowo, ale uwierz mi, wiem, jak wyglądam. A pięćdziesiąt lat temu byłam młodą grubą paskudną babą. Wyruszyłam do dżungli, by szukać szczęścia, bo wiedziałam, że przegram walkę o uczucia mężczyzn z każdą kobietą. A kiedy powróciłam z buszu po trzydziestu latach, wiedziałam, że podjęłam najrozsądniejszą decyzję... – zamilkła na chwilę. – Jedno trzymało mnie przy zdrowych zmysłach przez te lata, to samo, dzięki czemu przetrwałam aż do momentu, w którym się pojawiłeś i dałeś mi nowy cel życia… Wspomnienie tamtej romantycznej nocy. Czy ta randka miała miejsce? Upłynęło tak wiele czasu, że nie mogę tego stwierdzić z całkowitą pewnością, ale bez względu na to czy owo wspomnienie dotyczy prawdy czy zmyślenia, było tak niesamowicie prawdziwe. Było najpiękniejsze ze wszystkich – w kącikach jej oczu znów pojawiły się łzy. – A teraz zniknęło.
- Przecież przed chwilą opisałaś mi je ze szczegółami – powiedział zdziwiony Mallory.
- Mogę je opisać, ale już go nie c z u j ę - załkała Winnifreda.
- To był staruszek z koniem – wtrąciła Felina.
Detektyw odwrócił się do niej.
- Jaki znowu staruszek? O czym ty mówisz?
- Wyglądał jak handlarz starzyzną, tylko inaczej – dodała uczynnie dziewczyna-kot.
- Byłam taka głupia! – zawołała Winnifreda.
- Opowiedz mi o tym człowieku – poprosił Mallory.
- To był chiński piaskowy dziadek – odparła ponurym głosem pułkownik Carruthers.
- Chiński piaskowy dziadek? – powtórzył za nią detektyw.
- Nie słyszałeś nigdy sióstr Andrews śpiewających o japońskim piaskowym dziadku?
- Nie sądzę. Dlaczego pytasz?
- To piosenka o starcu, który prowadzi zaprzęg po twojej ulicy i zbiera rzeczy, których nie chcesz już mieć. W wypadku japońskiego piaskowego dziadka chodziło o wymianę starych dni na nowe.
- Tak, to niezwykle ciekawa sprawa, wymiana starych dni na nowe – przyznał Mallory - ale co to ma wspólnego z twoim chińskim piaskowym dziadkiem?
- Oni są kuzynami – wyjaśniła Winnifreda.