Matka Herezji - Rozdział I
ył sie do tyłu. Werterheusen wykorzystał nadarzającą się okazję i potoczył się w stronę ściany. Topografię komnaty miał w małym palcu, był obecny przy jej pracach odkrywkowych i sam zaprojektował jej przebudowę. Jedynym problemem okazało się ominięcie wrogów. W tej chwili mógł liczyć tylko na swój zmysł słuchu. Niezidentyfikowany głos w jego głowie ucichł niemal całkowicie tak szybko jak się pojawił. Werterheusen uznał jednak, że to sam Anioł Stróż przemówił do niego i postanowił mu całkowicie zaufać. Rozsądek zresztą także podpowiadał mu to wyjście z sytuacji - gdyby tylko udało mu się stanąć pod ścianą miałby już zabezpieczone plecy. Udało mu się ominąć kilku napastników, usłyszał tylko ich przekleństwa wypowiadane pod swoim adresem i odgłosy broni tnącej powietrze w miejscu, gdzie leżał jeszcze przed chwilą. Ale chyba jego szczęście powoli się kończyło ponieważ kolejny ze zbuntowanych rycerzy przyszpilił go do podłoża. Ostrzę drasnęło mu ramię i przebiło rękaw koszuli. - Chcę go żywego! - usłyszał górujący nad okrzykami głos Aragona w momencie gdy kolejne ostrzę zbliżało się do jego gardła. Z wyliczeń Werterheusena lada chwila powinien się znaleźć pod ścianą. Wyszkolone zmysły po raz kolejny go nie zawiodły - gdy tylko ostrzę przeciwnika zatrzymało się w powietrzu, wykonał kilka błyskawicznych obrotów rozrywając sobie koszulę w kolejnym miejscu i uderzył w ścianę. Kawałek materiału został przyszpilony do podłoża. Adrenalina podniosła mu ciśnienie w żyłach, nie czuł już żadnego bólu. ***** - "Dziwne" - pomyślał. Od pewnego czasu nikt go nie atakował. Napastnicy jakby cofnęli się w przestrachu. Słyszał ich ale podświadomie przeczuwał jakąś zmianę. Poczuł delikatny dotyk na powiekach. Miał wrażenie, że ktoś przeciera mu oczy jedwabną chusteczką, ale zdawał sobie sprawę z nierealności takiej sytuacji. - Otwórz oczy. Ponownie posłuchał tego głosu ale nie spodziewał się takiego widoku. Jego oczom ukazała się kobieta ale nie jakaś zwykła kobieta, ona miała ciało bogini i była całkowicie naga. Jej piękne ciało łagodnie odbijało światło znajdujące się w komnacie. Zdawało się być aksamitne i lekkie jak wiatr. Nie widział jej twarzy bo szła w stronę jego prześladowców ale mógłby przysiąc, że ją zna. Nie tylko on był zauroczony, była fascynująca, kusząco poruszała biodrami. Świętego mogłaby doprowadzić do obłędu. Na oko mogła mieć około dwudziestu lat. Zapach jej falujących, jasnych włosów wanilią zalał jego nozdrza. Coraz bardziej się od niego oddalała. Usilnie starał się na nią nie patrzeć ale nie potrafił oderwać o niej wzroku. Nie wiedział jak się znalazła w komnacie. Spojrzał po twarzach pozostałych rycerzy i ze zdumieniem spostrzegł jak ich początkowa fascynacja ustępuje panicznemu lękowi. Zauważył także coś nie dającego się logicznie wytłumaczyć zdrowym zmysłom. Kobieta im bardziej się od niego oddalała a zbliżała do rycerzy, na jego oczach rozmywała się w powietrzu. Przetarł oczy ze zdumienia. Ale nie został już po niej żaden ślad. Wśród rycerzy zapanowało nie dające się opisać zamieszanie. Niektórzy zaczęli się cofać i wskazywać palcem w jego stronę - tak mu się przynajmniej z początku zdawało. Oni przeraźliwie krzyczeli i zaczęli walczyć ze sobą. Nagle zobaczył coś lecącego w swoim kierunku od strony przeciwległej ściany, przy której teraz tłoczyli się jego niedoszli mordercy. Ledwo powstrzymał odruch wymiotny gdy to coś upadło tuż pod jego stopami. Był to jeden z napastników a raczej jego resztki. Wśród zakrwawionych szczątków rozpoznał wytrzeszczone ze strachu oczy i kawałek nosa. Reszta ciała była całkowicie zmasakrowana. To jeszcze żyło, wyciągnęło zakrwawiony kikut ręki i chciało go chwycić za nogę. Werterheusen spróbował odskoczyć ale poczuł, że ktoś go chwycił za ramiona. Rozejrzał się dookoła ale nikogo nie było w pobliżu. Za sobą miał tylko ścianę i dziwny cień - nie jego cień. Cieniste ręce wyciągnęły się w jego stronę i nagle poczuł nieznośny ból głowy. Bezskutecznie próbował się wyszarpną