Matka Herezji - Rozdział I
całkowicie oszołomiony jej pięknem. Nie umiał powstrzymać swej wewnętrznej potrzeby. Wyciągnął rękę, żeby ją dotknąć i nagle stało się coś zupełnie nieprzewidywalnego - uklękła przed nim na jedno kolano, zupełnie jak giermek czekający pasowania na rycerza. Nie umiałby jej skrzywdzić. Opuścił miecz, pochylił głowę i delikatnie pocałował ją w czoło. - Wstań. - Musimy zacząć działać. - Usłyszał w odpowiedzi. To był jej głos ale ona sama nie powiedziała ani jednego słowa. Ten głos jakby pochodził z jego głowy. Łagodnie ujęła jego dłoń i przycisnęła do swoich ust ale go nie ugryzła. Wstała. - Chodźmy stąd. Musimy powstrzymać Aragona. Papież będzie nam potrzebny. - Powiedziała. Wyszli z komnaty. ****** Nie wiedział co się z nim dzieje. Dał się prowadzić młodej, nagiej, nieznajomej kobiecie za rękę jak małe dziecko. Choć znał majętność jak własną kieszeń teraz nie wiedział gdzie się znajduje. Rozum podpowiadał mu, że jest u siebie w domu, nie przypominał sobie, żeby gdzieś wychodził ale zmysły mówiły mu zupełnie coś innego. Rozglądał się ciekawie po korytarzach przypominających mu wyglądem jakąś katedrę. Był nimi zauroczony. Choć było ciemno dość wyraźnie dostrzegał zarysy sprzętów, marmurowych posągów pół ludzi a pół zwierząt. Miał wrażenie, że bacznie go obserwują. Weszli do jakiejś komnaty. W ciemności wyraźnie rysowało się wystrojone łoże. Nagle poczuł ogromne zmęczenie. Usłyszał bicie zegara dochodzące gdzieś z głębi budowli. Wskazywał godzinę trzecią w nocy. Werterheusen ledwo trzymał się na nogach. Podszedł do łóżka i dotknął pościeli - była mięciutka, tylko się w niej zanurzyć. - Rano zastanowimy sie co robić. Teraz idę spać. Tylko się wykąpię. - Odwrócił się w stronę nieznajomej ale nie było jej w komnacie. Nawet nie słyszał kiedy wyszła. Piętnaście minut później leżał już w miękkiej pościeli. Było tak ciemno, że oko wykol. Teraz już nie liczyło się dla niego gdzie jest, najważniejsze, że mógł spać. Zamknął oczy i już oddawał się w ramiona Morfeusza gdy nagle coś zaczęło się ruszać pod kołdrą wzdłuż jego nóg.Otworzył oczy ale nie miał odwagi się poruszyć. Zawsze miał przy sobie sztylet, tak na wszelki wypadek, ale tej nocy, sam nie wiedział dlaczego, zamiast włożyć go pod kołdrę schował pod poduszkę. Poczuł coś ciepłego i wilgotnego na wysokości podbrzusza. Coś szorstkiego. Wyraźnie się rozluźnił i robiło mu się coraz przyjemniej. Coś pod kołdrą ułożyło się w kształt kobiety. Zamknął oczy i lekko się uśmiechnął. 24 października 2005 - 13 stycznia 2006 3/4 rozdziału napisane wspólnie z Klarą Piotrowską (Morgan Claire Le Fay)