Matka Herezji - Rozdział I
t kiedy znalazł się kilka metrów od drzwi. Gdy otrząsnął się z wrażenia chciał się wycofać w stronę drzwi ale przy nich nadal było tłoczno. Nagle poczuł palący ból na wysokości lewego żebra. Ręką chwycił się za bolący bok. Pod palcami poczuł lepką, gęstą ciecz a nieco powyżej sterczącą rękojeść sztyletu. Próbował go wyrwać z rany ale bezskutecznie. Obrócił się w bok i wytrzeszczył oczy w niedowierzaniu. Zdołał tylko wydobyć ze swojego gardła jeden krzyk: - Ar...! - Reszta wyrazu została niewypowiedziana w rozciętym gardle. Werterheusen nadal próbował wyrwać się z niewidzialnego uścisku ale zamarł na chwilę słysząc głos Jamala. Zobaczył jak jego broczące krwią ciało upadło na ziemię. Zdawało mu się, że przez moment mignęła mu w drzwiach rękawica Aragona. Łatwo mógł ją rozpoznać - tylko on miał rękawice obrębione złotą nicią. Znów zaczął się szamotać ale cieniste ręce trzymały go niemiłosiernie mocno. Poczuł jak coś wnika w jego ciało. Coś niematerialnego, jakaś obca siła próbowała zawładnąć jego ciałem i umysłem. Ból w skroniach niemal rozrywał mu mózg. Nagle, zupełnie niespodziewanie ucisk, cały ból zniknął, cień także. Ale Werterheusen jakby już nie był sobą. Wstąpiły w niego nowe nieznane do tej pory siły. Miał wrażenie, że mógłby podbić cały świat. Dwaj pozostali napastnicy próbowali równocześnie wydostać się z komnaty ale zablokowali się w drzwiach. Lekko wyrwał swój miecz, jakby w ogóle nie użył siły i wolno ruszył w ich stronę. Kobieta jednak okazała się o wiele szybsza. Spojrzała w stronę drzwi, odrzuciła ścierwo trzymane w rękach i odbiła się od ziemi lekko niczym kotka. Mignęła mu tylko w powietrzu i bezszelestnie wylądowała na plecach jednego z zakonników. Powietrze rozdarł ogłuszający krzyk gdy jej palce, a może szpony - tego do końca nie wiedział, wbiły się w plecy nieszczęśnika. Na podłoże zaczęły skapywać krople krwi. Werterheusen zatrzymał się na chwilę na środku komnaty i z chorą fascynacją przyglądał się tej scenie jakby oglądał jakieś przedstawienie na deskach teatru. Na jego oczach pochyliła głowę nad szyją rycerza i znów usłyszał to charakterystyczne mlaskanie. Teraz już nie skapnęła ani jedna kropla. Na jego oczach z wolna uciekało życie. Kompan ofiary nie nękany przez nikogo z trudem przedostał się przez drzwi i pobiegł wgłąb podziemi. - Daleko nie ucieknie. - Werterheusen powiedział głośno i z ulgą stwierdził, że powoli wraca mu jego własny, naturalny głos. Nadal miał jednak dziwne wrażenie dwoistości swojej osoby, jakby oprócz niego samego ktoś jeszcze mieszkał w jego ciele. Otrząsnął się z marazmu, kopnął walające mu się pod nogami zwłoki swoich niedoszłych zabójców i skierował swe kroki w stronę nieznajomej kobiety. Ta puściła blade jak płótno ciało, wyprostowała się podeszła do niego kilka kroków po czym stanęła jakby onieśmielona swoją nagością. Jej pełne gładkie piersi kusząco falowały przy każdym jej oddechu. Stanęła naprzeciwko niego i dopiero teraz mógł się jej dokładnie przyjrzeć. Dziwne ale nie czuł przed nią lęku. Wbrew pozorom nie miała pazurów ani szponów. Kły ukryła pod czerwonymi od krwi, cienkimi wargami. Przez chwilę przyglądali się sobie w milczeniu. Spojrzał w jej błękitne oko i zobaczył w nim nieskończoną głębię oceanu. - Kim jesteś? - Częścią Ciebie. - Odpowiedziała a jej słodki, łagodny głos sprawił, że serce mu szybciej zabiło. Gdyby była zwykłą kobietą mogłaby spłodzić liczne i silne potomstwo. Zatopił się we własnych myślach. Dopiero po kilku sekundach oprzytomniał i zorientował się, że jak jakiś nastolatek zapatrzył się na jej szerokie, może nawet dziewicze uda. Ale ona nie była człowiekiem. Uniósł miecz i skierował jego ostrzę w jej kierunku. Dziwne ale nie atakowała go. Spoglądała na niego jakby z zaciekawieniem i uśmiechała się zalotnie. Znów ruszyła wolno w jego stronę. Nie wiedział co robić - religia zakazywała zabijać kobiety, nawet w obronie własnej. Targany wątpliwościami nie zauważył kiedy stanęła tuż przed nim. Była wyższa od niego prawie o głowę. Był