Matka Herezji - Rozdział I
ć z niewidzialnego uścisku. Jakaś siła podniosła mu głowę i rozszerzyła źrenice oczu. Widział jak cień zstępuje z sufitu i niczym mgła otula jego ciało. Nagle drzwi do komnaty rozwarły się z hukiem i stanął w nich z mieczem w ręku zdyszany Jamal. W mgnieniu oka zorientował się co się dzieje. Chciał jakoś pomóc Werterheusenowi ale przecież nie mógł oddać mu swojej broni, chyba, że w ostateczności. A może to jest właśnie ta ostateczność. - "Gdybym chociaż miał jeszcze jeden miecz. Mogłem przecież wziąć jakiś zapasowy." - Pomyślał. Nie zastanawiał się nawet, że cudem chyba tylko udało mu się wymknąć z komnaty bocznymi drzwiami w czasie kłótni Werterheusena z Aragonem i tak samo wrócić zupełnie niepostrzeżenie. Nagle zobaczył światełko w tunelu - ujrzał miecz wbity w podłoże. Gdyby tylko zdołał go wyrwać. - "Jamal, uda Ci się." - Powiedział sam do siebie. W tej samej chwili usłyszał dziwne mlaskanie, jakby ktoś coś zachłannie jadł lub pił, i mrożące krew w żyłach krzyki. Mieszało się to z ogłuszającym szczękiem żelaza. Spojrzał ale zobaczył, że Werterheusen chwiejący się na nogach z nikim nie walczył, nie miał nawet broni. A więc kto z kim walczył? Czyżby sami napastnicy między sobą? Nie otrzymał odpowiedzi na dręczące go pytania. Ruszyło na niego kilkunastu rycerzy. Nie zdołał nawet dobiec do miecza. Zdążył tylko zobaczyć coś czego nigdy w życiu nie spodziewał się ujrzeć. Tam, gdzie jeszcze przed chwilą tłoczyli się Rycerze Zakonu pozostała tylko jedna postać. Była to młoda, naga kobieta. Najpiękniejsza jaką kiedykolwiek widział na oczy. Kuliła się jakby ze strachu. Dookoła niej leżało kilka trupów, po poszarpanych strojach poznał, że byli to Zdrajcy Kościoła. Ich twarzy jednak nie rozpoznał - były rozszarpane aż do mięsa. Szczątki połamanych i poogryzanych do kości kończyn walały się po całej komnacie. Zdawało mu się nawet, że widział jakąś galaretowatą substancję. Po jej konsystencji i kolorze rozpoznał, że do niedawna musiała być jeszcze mózgiem. Kobieta miała pochyloną głowę, tak, że nie widział jej twarzy. Zdawało mu się, że zasłoniła ją dłońmi. Wokół niej było pełno krwi, której nadmiar nie wsiąkł w podłoże. - "Biedactwo, przecież to jeszcze dziecko." Myślał, że prawdziwy Anioł zstąpił z nieba. Musiała być sprzymierzeńcem Werterheusena, może nawet jego ukochaną. Na samą myśl o tym nieznane dotąd uczucie zazdrości zaczęło się wkradać do jego serca. Nieważne kim była należało ją uratować. Chciał do niej podejść, zabrać ją z tego przeklętego miejsca. - Nie zbliżaj się do niej! - Dobiegł go krzyk od przeciwległej strony. Ledwo rozpoznał głos Werterheusena tak był nienaturalnie zniekształcony. W tym samym momencie kobieta podniosła głowę i spojrzała w stronę Jamala a jej wzrok sparaliżował młodego zakonnika. Teraz już nie miał przed sobą wystraszonej, bezbronnej dziewczyny ale potwora, zawodową morderczynię. Spoglądała na niego dziwna twarz, młoda i piękna ale o bezlitosnych, ostrych rysach. Takie same były jej oczy a w zasadzie jedno oko bo zamiast drugiego spoglądał na niego czarny, pusty oczodół. Jej skóra była gładka ale dziwnie biała. Wcześniejsze wrażenie miękkości i powabu jej ciała zdawało mu się teraz jedynie błędem natury. Na twarzy miała ślady krwi a w rękach, niczym lalkę trzymała zakrwawione ciało któregoś z rycerzy. Krew miała na całym ciele, nawet na pięknych, pełnych piersiach - wcześniej chętnie by się w nie wtulił, utonął w nich całując każdy ich milimetr a teraz patrzył na nie z rosnącym z każdą sekundą przerażeniem. Gdy się do niego uśmiechnęła zobaczył nienaturalnie długie i szpiczasto zakończone, zakrwawione zęby, a raczej kły trzonowe. - Uciekaj! - Usłyszał ale nie umiał zlokalizować źródła tego głosu. Tak czy inaczej była to dobra rada. Ale już nie miał wyjścia. Był tak przerażony widokiem wpatrzonej w niego kobiety, że całkowicie stracił kontakt z rzeczywistością. Nawet nie czuł jak wpadają na niego uciekający w panice Rycerze Zakonu. Nabijali mu siniaki i przesuwali go. Nie wiedział na