"Mały kraj" ; koniec mojej książki [ 68.. ]
- Ja się nie nudzę – odparł.
- Cóż… pogadaliśmy – uśmiechnąłem się pogardliwie.
Nowy patrzył na cudaka z rozpromienioną gębą, ale głosu nie zabrał. A ten, widać, zrozumiał, że nie pasuje do towarzystwa, wstał i bez słowa odszedł.
- Dziwny człowiek – powiedział Pułkownik – i jakiś nieprzystosowany. Może przebywa tylko w towarzystwie kotów, i razem na kanapie oglądają telenowele? Kto wie… może i razem popijają dobre wino? Tylko skąd się wziął? Trzeba zasięgnąć języka.
- Ale czy warto? – powątpiewałem. - Czego się pan dowie? Że to jeszcze jeden, któremu kranik w głowie popuścił, i sączy się woda? Ale dobrze pan powiedział – nieprzystosowany. No, ale to pan, Pułkowniku, skojarzył go z władzą… I może miał rację… Taki cudak pewnie nigdy nie poznał smaku podwórka, nie miał kumpli, bliżej ocierał się tylko o sierść swojego kota, ale ogromna w nim chęć urabiania świata na własną miarę, na miarę własnych kompleksów. Stracony człowiek. Ale niebezpieczny.
- Coś w tym jest. Ale ja i tak popytam.
- Jak pan chce. Mnie tam obojętne. Wiem tylko, że rozmowa z nim, to jak poród przy dobrym zatwardzeniu – powiedziałem.
Resztę butelki wypiliśmy w spokoju, nie myśląc o niczym, kontemplując przed snem wieczorny, duszny czas.
I choć sprawa cudaka się nie wyjaśniła, już o nim nie rozmawialiśmy. Widocznie, każdy z nas znał go od podszewki i nie chciał o nim myśleć. Bo każdy z nas przez całe lata hodował własnego karła, by się w nim władza mogła przejrzeć .
O potędze rozumu też nie rozmawialiśmy. W końcu, niedawno wybrańcy narodu uchwalili ustawę nakazującą telewizji publicznej promowanie wartości chrześcijańskich, czyli - nakaz umacniania i rozszerzania religii katolickiej. Z telewizji publicznej uczyniono Młot na czarownice. Natomiast nas - będą teraz karać za dawne medale, odznaki przy klapie marynarki i za popiersie Marksa i Lenina, które służą nam za przycisk do papieru. I niech wybrańcy narodu nie mówią, że takie jest prawo, bo to oni je uchwalają. Niech powiedzą uczciwie: „Tacy jesteśmy, mali i podli. I takie jest prawo”.
Mogłem więc powątpiewać w to, czy żyjemy w czasach oświeconych. Choć , niewątpliwie, czasy były piękne.
[ 69 ] Przy pisuarze
Obudziłem się z parciem na pęcherz moczowy. W ustach miałem sucho, a w mojej głowie była panika, lęk i mroźna pustka. Co mi się śniło? Pamiętam tylko, że bałem się swojej twarzy. Nie było w niej nic szczególnego, poza jednym – ktoś mógł ją rozpoznać. I ta straszna pewność – że mnie szukają. Tuż za rogiem domu, na ulicy, w barze, na dworcu kolejowym, w różnych miejscach. Moja twarz była twarzą wroga. Lecz nie to było przerażające. Okropne było to, że czułem się winny.
Musiałem coś zrobić, by zapomnieć o tym koszmarze.
Udałem się do ubikacji. Przy pisuarze spoglądałem na ścianę, to w bok – w okno. Ulga po oddaniu moczu szerzej otworzyła mi jakieś wielkie drzwi w głowie, za którymi nic nie było. Więc tam nie znajdę odpowiedzi? Muszę wrócić? Tylko dokąd?
Nie wyglądam trupio jak Chudy, i nie jestem męczennikiem. Nie muszę przeglądać się w lustrze, zalotniej w swe odbicie zerkać, by próbować oszukać życie.
Patrzyłem na spacernik. Zieleń i spokój, nic nie znaczące piękno codzienności, niezauważalne. Chyba, że stoi się w męskiej ubikacji, która bywa poczekalnią dla nieboszczyków; stoi się przy białym pisuarze, i spogląda przez okno.
Czego się wystraszyłem? Przeszłości? Tego, że coś minęło bezpowrotnie, i tych parę spraw, ciągnących mnie w dół, w mroczne bagno sumienia, podąży za mną do grobu?