Malarz 15 - Zakończenie
Zmieniło się sporo w życiu Kryspina. Zabrał Jasia i Dominikę do Polski, aby tu doglądać zdrowiejącego ojca i przygotowywać ślub w swojej parafii. Jego obraz wisiał na głównym ołtarzu i nikt nie miał już wątpliwości, że jest idealny do tego miejsca. Doceniał jak nigdy posiadanie rodziny i napawał się nią każdego dnia. Odwiedzał siostrę i siostrzeńców, nie szczędził czasu na dyskusje z ojcem mimo, że teraz wysłuchanie jego jeszcze dość bełkotliwej i powolnej mowy wymagało cierpliwości. Najbardziej zaś szczęściem wypełniały go wszystkie chwile spędzone z Dominiką i synkiem. Teraz wiedział, że to jest właśnie to dla czego warto żyć. Świadomość tego, że mógł ich stracić, że wszystko co cenne mógł stracić dotykała go każdego dnia przeszywającym lękiem i wypełniała wdzięcznością dla tego, który nad nim czuwał i pokazał mu na wskroś namacalnie to, co bliscy powtarzali mu od dawna. Był pewien, że bez tych doświadczeń nadal tkwiłby tam, gdzie tkwił do tej pory. Miłość do Dominiki przepełniała go skrzydlatą euforią ilekroć brał ją w ramiona i dotykał jej skóry, smakował ust. Duma z tego, że jest ojcem motywowała do pracy nad swymi słabościami, odpowiedzialności w każdym podjętym działaniu. Musiał wychować syna i dać mu dobry przykład. Drżał na myśl, że Jasiek kiedyś będzie podobny do niego i zupełnie zignoruje jego starania wychowawcze.
- Jak ty mi zechcesz małpować kiedyś tatusia to nie daruję. Zrozumiano? - mówił przechadzając się po parku z kilkumiesięcznym bobasem na co ten odpowiadał gaworzeniem i zaciekawionym spojrzeniem dużych, granatowych oczu.
Odnalazł Pawła w Domu Pomocy Społecznej. Znał skwer w którym umiejscowiony był budynek. Właśnie to miejsce widział we śnie. Wszedł do okazałego budynku, jakaś pielęgniarka poprowadziła go do osoby o którą pytał.
- Dobrze, że pan przyjechał. W końcu ktoś z rodziny. Odkąd Paweł tu trafił nikogo nie było, a po mojemu to na nich działa. Nawet jak nie mówią i niewiele rozumieją, to po mojemu, to czy ktoś się o nich troszczy, czy nie jakoś do nich dociera. Ja panu mówię. Inaczej zachowują się ci podopieczni, których ktoś odwiedza, a inaczej ci, którzy są tu sami. Pawełek ostatnio krzyczy i jeść nawet nie chce. Trudno jest. Może pan na niego jakoś wpłynie.
Kryspin wszedł do przestronnej świetlicy w której włączony był telewizor, dorośli ludzie wędrowali pomiędzy ścianami, ktoś się kiwał, ktoś śpiewał, ktoś powtarzał pod nosem jakieś niezrozumiałe sylaby, ktoś się śmiał bawiąc się własnymi kłaczkami na brzuchu. Pośród nich siedział Paweł przykuty do wózka z tępym spojrzeniem utkwionym w ścianie. Kryspin podszedł do niego i usiadł obok.
- Widzisz tam coś ciekawego? – spytał spoglądając w ten sam punkt , a znajomy w tym samym momencie zwrócił na niego spojrzenie – Czekaj. Wpatrzę się uważniej. Hm… Faktycznie. Fascynująca plama. Przy odrobinie wysiłku można by z niej zrobić dzieło. Już mam pomysł.
- Co ty tu robisz do cholery? – spytał Paweł po chwili ochrypłym głosem.
- Przyjechałem zabrać cię na przejażdżkę. Zbieraj się. Gdzie masz swoje rzeczy?
- Nigdzie się nie wybieram.
- Prawdę powiedziawszy niewiele masz do powiedzenia, a ja i tak cię zabiorę. Podejrzewam, że nikt tu po tobie płakał nie będzie. Nie wzbudziłeś zbytniej sympatii.
- Gówno mnie to obchodzi. Nikt nie kazał im tu mnie przywozić. Pieprzony humanitaryzm dla poklasku. Nikt mnie nie pytał czego ja chcę, ani nie kazał im na siłę wpychać mi jedzenia.
- No to czego chcesz?
- Czego chcę? – Paweł zaśmiał się cierpko – Wiesz czego chcę? Skończyć z tym chcę. Raz na zawsze. Mam dość pierdolonego życia. Chcę zamknąć oczy i nigdy ich już nie otworzyć i nie musieć patrzeć na te wszystkie wykrzywione fałszywymi uśmieszkami gęby. Tego chcę.
- Dobra. Myślę, że da się coś z tym zrobić. To idziesz, czy nie?
- Nie chrzań. Co zrobisz? Zabijesz mnie?
- Wiesz co? Tak przemyślałem sobie wszystko i doszedłem do wniosku, że też nie chciałbym tak żyć. Masz świętą rację. – Kryspin szeptał – Pomogę ci. Jeśli tylko chcesz. Chcesz?
- Ty jesteś pewien?
- Jestem. Wypiszemy cię stąd zaraz na naszą wspólną prośbę i pojedziemy gdzieś na odludzie. Nikt cię nie będzie szukał, bo niby kto? Pomogę ci. Chcesz?
- Żebyś wiedział, ale jak mnie oszukasz… jeżeli to jest jakaś sztuczka…
- To co ryzykujesz? Mogę sprawić, żeby było gorzej?
- Raczej nie – Paweł zaśmiał się cierpko.
Kierowniczka placówki była mocno zaskoczona tym, że pacjenta ktoś chce zabrać z ośrodka, a jeszcze bardziej tym, że podopieczny potrafi mówić, a w dodatku całkiem składnie i rzeczowo. Było trochę dyskusji i niesnasek, ale w końcu po ustaleniu, że za pobyt w placówce należy zapłacić i gdy Kryspin wpłaty dokonał wypełniono wszystkie papiery i Paweł odjechał razem z Kryspinem.
- Po coś ty im dawał tyle forsy? Mogłeś zabrać mnie na spacer nie przedstawiając się i zniknąć. Nikt cię nie znał i nikt by cię nie szukał. Pieniądze wyrzucone w błoto.
- Wiesz. Pracownicy mieliby problem, a poza tym ktoś by cię szukał, sprawdzał co się z tobą stało. Mogłoby powstać niepotrzebne zamieszanie, a tak – zostałeś wypisany, nikt cię szukał nie będzie. Możemy jechać gdzie chcemy i robić co chcemy.
- No to gdzie pojedziemy?.
- Jeszcze nie jestem pewien. Może po drodze coś nam przyjdzie do głowy.