Śpiączka...2
Ciemność była we mnie zawsze, od kiedy pamiętam, od kiedy umarłam, od
kiedy zmartwychwstałam.
Jej pokłady gromadziły się we mnie, gdy słyszałam dźwięki
maszyn nad moją głową; maszyn tłoczących powietrze w moje płuca, maszyn
podtrzymujących bicie zastygłego serca.
Ssąco - tłocząco - piszczący układ na końcu którego byłam ja;
czujący, cierpiący pustkę byt!
Ciemność była we mnie, gdy gładziły mnie przyjazne ręce
przyjaciół, rodziców.
Cofała się na chwilę, gdy uszy łowiły głos Jurka i ramię -
drętwe niczym kawał stuletniego konaru, miękło pod jego ciepłym
dotykiem.
Ale to nie trwało wiecznie, nie trwało nawet długo, bo Jurek
już nie przychodził i ciemność została we mnie.
Aż nadszedł dzień Apokalipsy, czas zmian, czas bolesny!
Moje oczy znów nauczono widzieć; rozglądałam się wokoło - ale
go nie było, nogi znów zmuszano do kroków; biegłam, lecz silne ręce
powstrzymały mnie - "nie ma go tam!" i płuca do oddychania; ale na nic
moje wołanie.
I tylko ciemność nie opuściła mnie ani na moment; jest jej
więcej, gdy myślę o dawnych czasach; czasach jasnych, czasach, gdy
Jurek był ze mną.
Gdy przestał być - było jej więcej!
To nie wypadek sprawił, że wygrała, to nie wspinaczka po tej
skale, nie przetarta lina.
To rozpacz, która przelewa się przez moje gardło czarnym
potokiem zalewa moje ciało i usztywnia je, że leżę jak kłoda, jak
kamień przydrożny.
Ale już niedługo - już wiem, co mam robić!
Znów poczuję ten swobodny lot, który był początkiem bólu,
początkiem ciemności, początkiem końca!
Tylko tym razem nie będzie liny, nie będzie szpitala, nie
będzie powrotu.
Będzie tylko lot.
I ciemność.
Ona jest wszędzie.