Gwiazda
Reflektory świecą prosto w oczy. Gdzieś w dole wrzeszczy tłum. Oczy widzą tylko jasne światła. W uszach szumi.
Gdzieś w oddali słyszę własny głos. Bardzo, bardzo daleko… Kilkadziesiąt wielkich głośników roznosi go ponad głowami ludzi, ale dla mnie ledwo przebija się przez inne dźwięki.
Skąd wiem, że oni słyszą?
Przepełnione energią powietrze. Rytmiczne drgania. Napięte do granic możliwości gardło.
Słyszą. Czują muzykę całym ciałem. Oddychają nią.
***
Oklaski i wrzaski powoli cichną. Zerkam za scenę. Mogę już iść?
Manager kiwa głową. Już wystarczy. Nie wolno przesadzić. Trzeba skończyć zanim emocje opadną. Zanim się uspokoją. Zanim otrzeźwieją.
Ja też powoli wracam do siebie. Dociera do mnie coraz więcej bodźców. Ciężkie zawroty głowy. Ale jeszcze nie wolno wyjść z roli. Schodzę, machając rękoma i drąc się na pożegnanie.
Za kulisami ktoś kładzie mi rękę na ramieniu i odprowadza na bok, żebym doszła do siebie, zanim porwie mnie tłum.
„Było super. Zaraz wpadną dziennikarze, kilku fanów… Pogadasz z nimi. Popraw makijaż. Kosmetyczka! Wyglądasz super. Tylko drobna poprawka. Zaraz…” Manager wylewa z siebie potok słów. Ja jestem w stanie wykrztusić tylko jedno: „Whisky…”
Mała piersiówka prawie w tej samej chwili ląduje w moich rękach.
Dwa łyki i myślę jasno. Wieczór dopiero się zaczyna.
- Ok?
- Ok.
- Super. Idź i pogadaj z nimi. Ja mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Widzimy się za dziesięć minut.
- Czekaj! Nie wyrobię się!
Krzyczę do pleców znikających szybko za rogiem. Nie słyszał. Nie chciał słyszeć. Trudno. Dam radę.
Pięć minut dla dziennikarzy. Pytania walą się na mnie, jak lawina. Z trudem oddzielam jedne od drugich.
Żegnam się na tyle grzecznie, na ile pozwalają mi ludzie zagradzający przejście i próbujący wyciągnąć coś jeszcze. Następnym razem trzeba to lepiej zorganizować.
Sprint przez korytarz. Stop. Dwa głębokie wdechy, uśmiech… Wchodzę do małej i raczej niezbyt wyględnej salki. Spotkanie z fanami przeciągam, jak mogę. Piętnaście minut. Jest mi głupio, jak cholera, kiedy zaczynam się żegnać. Tak mało czasu… A oni są tak wdzięczni! Nie mają mi za złe. Cieszą się, że mogli mnie poznać. Oczy tak żywo im błyszczą… Nienawidzę się. Powinnam tu zostać.
Znowu biegnę.
- Spóźniłaś się! Szybko, do samochodu!
Jedziemy na imprezę
- Poznasz paru ważnych ludzi. Postaraj się być miła.
- Słuchaj… Mogłabym się chwilę przekimać?
- Nie. Wytrzymasz.
Zaczyna mnie boleć głowa.
Ma rację. Jeszcze nie mogę spać. Wymaga ode mnie tylko odrobiny profesjonalizmu. To chyba nie przerasta zwykłych, ludzkich możliwości? A jednak, czasami mam dosyć…
Łykam garść tabletek. Ból powoli ustępuje. Niedobrze mi.
***
- Ten w niebieskiej koszuli, to jakiś zboczeniec!
- Przypilnuję cię. Tylko nie przestawaj się uśmiechać. I nie pij tyle.
Faktycznie. Już wystarczy. Typ od tego nie wypięknieje, a ja już czuję, jak powieki robią mi się coraz cięższe. Sięgam po energetyka.
Do rana bajeruję i rozmawiam o rzeczach, o których nie mam pojęcia. W końcu słyszę długo wyczekiwane „Będziemy się zbierać.”
W drodze do domu czuję, jakby ktoś zdjął mi z głowy coś cholernie ciężkiego. Marzę o przespaniu reszty życia.
***
W domu czeka mnie jeszcze jedna niespodzianka. Winda jest zepsuta. Nie wierzę. Patrzę w górę - schody wydają się dygotać. Mam wrażenie, że jestem zdrętwiała ze zmęczenia.
Zaczynam wędrówkę w górę. Stawiam nogi ostrożnie. Boję się, że nie trafię. Albo nogi zwyczajnie nie wytrzymają. I zlecę w dół.
W końcu łapię za klamkę. Chwilę grzebię kluczem w zamku. Nawet nie zauważam, jak ląduję na kolanach w toalecie. Mój żołądek ma dosyć. Wyrzuca z siebie wszystko.