„Mała, dygocąca, krucha istota.” cz6
- Ty śpiochu jeden , chciałem Cię porwać na spacer po lesie marnie wczoraj wyglądałaś
- Ok. będę gotowa za chwilkę
- Tylko zjedz coś chudzielcu ,żebyś mi znów nie padła
- Ha, na pewno ci nie padnę ale jak zawsze będę pierwsza na mokradłach.
- Zobaczymy. Przyjdę za pół godziny wystarczy ci ?
- No nie wiem, makijaż mycie głowy, strój- zwijałam się ze śmiechu
- Opanuj się babo. Idziemy do lasu a nie na wystawę- jego chichot było słychać w słuchawce
- Żartowałam. Przybywaj za pół godziny zacny rycerzu.
- Ok. moja królewno przybywam z odsieczą- rozłączając usłyszałam jeszcze
Już dawno tak wesoło mnie nikt nie rozbudził. Wstałam i od razu usiadłam. Znów zaczęło mi się kręcić w głowie. „coś ze mną nie tak” powoli zaczęłam się ruszać. Szybki prysznic postawił mnie na nogi. Mama już czekała na mnie z gorącym kakao i stosem kanapek
- Dzień dobry śpiochu
- Dzień dobry mamuś.- Podeszłam i cmokałam ją w czoło – Lepiej dziś wyglądasz
- To dzięki Tobie.
- Cieszę się , widząc Cię uśmiechniętą. Zaraz wpadnie „Wesoły Krzyś” po mnie i idziemy do lasu
- Zapakować wam rogalików na piknik?
- Mamuś my idziemy na spacer a nie na piknik.
- Oj piknik czy spacer, trochę wam zapakuje. Jak zgłodniejecie to przekąsicie- machnęła ręką i zaczęła pakować.
-No dobra.- z mamą nie ma co dyskutować, zawsze pakuje i musi być zjedzone. Uśmiechnęłam się do niej , moja mama, taka teraz malutka i krucha osoba. I chora.
„co ja zrobię jak jej braknie?” czarny scenariusz pojawił się przed oczami. „nie jej nie może braknąć, zrobię wszystko by żyła” Krzyś zjawił się punktualnie. Ubrany w znoszoną mocno koszulę i mocno sprane dżinsy wyglądał jak zawsze uroczo.