Maciek i kurczaczek
– Ale będzie można głaskać koty? Nie chodzi o to, żeby przegiąć w drugą stronę.
– Spokojnie. Można wszystko, tylko spokojnie. Maciek jest wszystkiego nauczony. Będzie pilnował. Jak młody oberwie od niego kilka razy, to się nauczy.
– No dobra, dawaj go.
– Później przywiozę.
Już widzę minę Kariny i niezadowolenie, że bez uzgodnienia z nią wziąłem jeszcze jednego kota do domu. No trudno, mam związane ręce i nie mogę nic powiedzieć, więc Maciek im przetłumaczy.
Kiedy pomyślę, jak ma na imię ten kocur, jeżą mi się włosy na ciele. Gdybym mógł cofnąć czas, wziąłbym tamtego kurczaczka w ręce i zaniósł do mamy, a o kota Maćka dbał i kochał, jak trzeba.
Teraz mogę już tylko żałować.
Idę do domu, chcę usiąść do fortepianu, mam nieskończoną etiudę. Kiedy przekraczam próg, kotki od razu do mnie lecą, wiedzą, że przy mnie są bezpieczne. Za nimi wybiega z pokoju Szymek.
No szlag mnie zaraz trafi.
– Synku, dlaczego straszysz koty? Czy ty chcesz być okrutnym człowiekiem?
W przedpokoju, jak na zawołanie, pojawia się Karina.
– Jak ty do niego mówisz?
Robię w tył zwrot i wychodzę z powrotem do ogrodu, zanim się zagotuję. Jeśli ten obronny kocur nie nauczy ich dobroci, to będę musiał nauczyć się ignorować Karinę i tłumaczyć młodemu z jej gderaniem w tle, że nie wolno krzywdzić zwierząt. A jak mnie babsko szarpnie, żebym zaczął ją słuchać, przysięgam, złoję jej dupę pasem, skoro inaczej nie można. Albo tak, albo ją zostawię, bo wykończy mnie psychicznie.
Kładę się w hamaku i zasypiam. Po chwili zaczynają przychodzić wiadomości od niej, wyrażające niezadowolenie, że nie ma mnie w domu.
Nie ma kogo zamęczać gadaniem o tym, jaka jest niezadowolona.
Mam to gdzieś. Nie odpisuję i nie czytam, bo nic dobrego z tego nie wyniknie.
Dzwoni telefon. Myślę, że to ona, ale wyświetla się Sierściuch.
– Jestem za parę minut – mówi.
– I świetnie.
Maciek jest ogromny, podobny do rysia. Ma szaro-rudawe futro, długą sierść i wkurzone spojrzenie. Wyszedł z transportera jak do siebie i bada przedpokój.
– A co to za kot? – pyta Szymek.
– Zostanie trochę u nas – odpowiadam.
– Nic nie mówiłeś – burczy Karina.
Przy Sierściuchu jest grzeczna, nie wyraża niezadowolenia. Już widzę, jak zacznie się wydzierać, kiedy ten pójdzie.
– Karol wyjeżdża i musimy się zaopiekować Maćkiem przez jakiś czas – kłamię.
Karina chowa się w kuchni, ależ jest zła.
– Ale śmiesznie się nazywa! Maciek! Mogę go pogłaskać? – pyta synek i kuca.
– Nie, on nie lubi dotykania, podrapie cię – mówi Sierściuch.
– Tak, synku, lepiej go nie głaskać.
Za młodym stoją nasze kotki, patrzą wystraszone na wielkiego kocura. Truchleją, kiedy do nich podchodzi, ale ten zaczyna mruczeć i ociera się o nie głową.
– Niesamowite – mówię.
– Żarcie dajesz raz dziennie, to samo co małym. Będzie spał z nimi albo sam sobie znajdzie miejsce – mówi Karol.
Szymka korci, żeby go pogłaskać, ale kiedy zbliża rączkę, Maciek odwraca głowę i fuka ostrzegawczo.
– Widzisz, synek? Mówiłem, że lepiej go nie głaskać. Nie dotykaj go, bo cię podrapie. Nie pozwoli ci też męczyć kotków. Musisz nauczyć się obchodzić z nimi delikatnie.
Mały się wystraszył. Mam nadzieję, że się nauczy i nie wróci do męczenia, jak Maćka już nie będzie.
– Dobra, lecę – mówi kolega.
Po jego wyjściu, małżonka wyskakuje z kuchni jak poparzona. Zaczyna się.