Krótka historia Benka
- Co się stało? Cholera, urwałeś sedes!
- Pośliznąłem się. Przepraszam.
- Wytrzyj się. Przyniosę ci jakieś ubranie.
Za chwilę wrócił. I Benek się ubrał. Spojrzał na zrujnowany sedes, westchnął i wyszedł.
W kuchni miał pełną szklankę.
Leszek wyglądał na przygnębionego. Wiadomo, nowy wydatek.
- Wracaj do łazienki – powiedział.- Jest tam proszek, i zrób przepierkę. W wannie.
Benek zajął się praniem, a Leszek w kuchni zalewał robaka. Właściwie, ta strata dopiero dotrze do niego gdy wytrzeźwieje. Jeszcze nie pomyślał jak to będzie gdy mu się zachce. Tył muszli był urwany, zaraz przy posadce, i to spory kawał.
W końcu Benek wrócił i poszli na balkon rozwiesić pranie.
Benek jeszcze raz przeprosił Leszka, wypił wino, i wyszedł. Głupio mu było siedzieć z myślą, że narobił mu kłopotu, naraził na wydatek.
Odświeżony, w czystym ubraniu, poszedł lekko przez osiedle.
Ula spała, jedna butelka była opróżniona. Usiadł za stołem, odkroił kromkę, posmarował margaryną. Patrzył na śpiącą, na jej drobną sylwetkę, na ładną buzię. I na majtki, a właściwie na wypiętą pupę w majtkach.
Było mu dziwnie przyjemnie.
Pomyślał, że gdy odejdzie, wrócą szarości, i nowy smutek. Który pewnie minie. Bo też niczego nie oczekiwał. Choć teraz cieszył się, że tu jest, śpi… choćby tylko przez kilka dni. I wówczas przypomniał sobie, że miał zapytać Leszka, czy ma jakieś ubranie po żonie. Myślał o spódnicy lub o spodniach. Pewnie będą i tak za duże, ale zawsze to coś na niemal goły tyłek.
Powlókł się znowu pod znany domofon.
- Słucham? – głos Leszka był przesadnie poprawny; widać, miał już w czubie.
- To ja, Benek. Zapomniałem czegoś.
Usłyszał dźwięk brzęczka i nacisnął drzwi.
W otwartych drzwiach czekał Leszek. Trochę sztywny, uśmiechał się głupio.
- Co zapomniałeś?
- Nie… nic, bo widzisz… jest u mnie dziewczyna. Ma na sobie tylko majtki i bluzkę…
- Aa! To ty ją zerwałeś na chatę? – a ponieważ Benek nie wiedział co mu odpowiedzieć, ciągnął dalej: - No, tą z nocki, co to krzyczała ratunku. Oj, Benek! Nie spodziewałem się, że z ciebie taki don Juan. Beniu!... mordo ty moja. Wejdź, wejdź – trochę kiwając się, podreptał do kuchni.
- Jak widzisz, pusta flaszka… Co cię sprowadza?