Restaurator 3
3. Smak powietrza
W czasie, którym zdajesz sobie sprawę, że wszystko, co dobre znikło, a pozostawionych błędów nic już nie naprawi, ogarnia cię błoga świadomość zbliżającego się końca. Umieranie wydaje się wtedy nie zmartwieniem śmiertelnika, ale emeryturą dla przepracowanego człowieka.
Z tą świadomością położyłem się wczoraj do łóżka i o dziwo, spałem jak dziecko. Wstałem wypoczęty i młodszy o kilka lat. Nie ma to jak pożegnać się z przeszłością i powitać ze dzisiejszym słońcem. Stałem przed oknem z rękami w kieszeniach i czułem jakbym patrzył na zewnątrz po raz ostatni. Dziwne uczucie wywoływało uśmiech, który nie wymagał napięcia mięśni. Zero sztuczności, jakby było to prawdziwe szczęście. Dobrze, że nikt z zewnątrz nie widział przez firankę mojej zadowolonej miny. Zaczęli by się zastanawiać, z czego się ten facet cieszy. Wyglądałem jak idiota.
Kiedy się tu sprowadzałem cztery lata temu wybrałem to mieszkanie właśnie ze względu na widok z okna. Wychowywałem się w spokojnej zielonej okolicy gdzie budził mnie rano świergot ptaków. Zamieniłem ten zielony raj sprzedając duży dom rodziców, aby przeprowadzić się do centrum miasta. Żyłem teraz w ciasnej kawalerce umieszczonej nad kinem przy głównym deptaku rynku Chorzowskiego. Tutaj budziło mnie drżenie podłogi i dzwonek od przejeżdżającego tramwaju. Rano i wieczorem przyglądałem się ludziom pode mną. Za zazdrością spoglądałem na sprawiających wrażenie posiadania jakiegoś celu w życiu. Jedni z nadętą miną pędzili do pracy, aby piąć się po szczeblach kariery. Drudzy ze znudzoną miną ciągnęli za sobą dzieci, aby nakarmić je słodyczami bądź tłustym jedzeniem. Najtańszy sposób by uczynić je, chociaż na chwilę szczęśliwymi. Ostatni, którym najbardziej zazdrościłem byli przed, po albo w czasie spotkania z drugą osobą. Widzieliście już taki widok. Ktoś czeka na rogu ulicy, pod ratuszem lub pod pomnikiem. Jest pachnący i elegancko ubrany, chociaż niekoniecznie dla każdych oczu. Jest ubrany niepowtarzalnie w swoim własnym stylu. Punk nie włoży krawata ani marynarki, ale włoży kolorową chustę w kieszeń skórzanej kurtki zamiast kwiatka. Jednak wszyscy niezależnie od tego, kim są czekają z niecierpliwością. Wracają w różnych nastrojach. Z uśmiechem do własnych myśli, albo po cichu przeklinając niewidzialnego przyjaciela idącego obok.
Z tą drugą osobą wiązała się często nadzieja, że będzie się dla niej w przyszłości pędzić do pracy, aby kupić jej to, czego chce lub nakarmić dzieci, które próbuje się wspólnie wychować. Zazdrościłem im tego pędzenia w kółko. Mimo tego, iż moim zdaniem prowadziło to do nikąd.
Jednak tego dnia po raz pierwszy odsunąłem firankę i otworzyłem okno. Opierając ręce o parapet wychyliłem się poza linię ściany budynku i wciągnąłem głęboko miejskie powietrze. Było… czyste. Chorzów zawsze wydawał się mniej brudny od Katowic gdzie miałem moją knajpę. Może, dlatego tu zamieszkałem? Blisko do pracy. Z domu blisko do parku. Dla mnie idealnie.
Spojrzałem w dół. Już im nie zazdrościłem. Osoba, którą kochałem, kocham nadal, bo nie mogłem się nią znudzić nie będąc z nią. Córka była już kobietą i nie mogłem się za nią wstydzić. Nigdy jej nie pouczałem tylko starałem się dawać dobry przykład. Nigdy nie chwaliłem się tym, co we mnie dobre. Częściej prosiłem ją, aby nie popełniała moich błędów. Była lepsza ode mnie, bo przekazałem jej to, co miałem w sobie najcenniejszego. A w przyszłości sama nauczy się jeszcze czegoś, o czym ja nie mam pojęcia. A praca… właśnie zerknąłem na zegarek. Spóźnię się. I co z tego? Jestem szefem. Sam siebie nie opieprzę.
Wczorajszego wieczora umarłem po to, aby urodzić się na nowo. I czułem się świetnie. Górowałem nad tłumem ulicy nie tylko tym, że obserwowałem ich z wysokości. Byłem ponad ludźmi i ich problemami. Doszło do mnie, że nie pozostaje mi nic innego jak spokojnie czekać na śmierć. Nie może się stać nic złego. Wystarczy mi cieszyć się tym, co mi zostało, czyli Darią i Marcinem. Nie wiem czy coś z tego wyjdzie. Byli jeszcze młodzi, potrzebowali jeszcze sporo czasu, aby zrozumieć, co to prawdziwa miłość. Po raz pierwszy nabrałem potrzeby bycia kimś, kto czuwałby nad ich bezpieczeństwem. Nigdy nie przypuszczałem, że najdzie mnie ochota zostania… dziadkiem!