Koloman: Obrońca
eźć sobie miejsca w ogromnym zamczysku. Marza została w komnacie gościnnej oczekując na dobre wieści. Także bardzo się martwiła. Zdawała sobie sprawę, że to ona wciągnęła w wojnę całe Euve. Żałowała teraz, lecz nie mogła się już wycofać. Nie mogła zostawić Kolomana samego. Król nie mógł uwolnić się od dręczących go krwawych wizji. Ściskał w swej potężnej dłoni swoją Księgę Przeznaczenia, ale nadal nie chciała wyjawić mu wszystkich swoich tajemnic. Opisywała tylko wydarzenia bieżące. Koloman co pewien czas udawał się na zewnątrz zamku, osobiście sprawdzał obwarowania, uzbrojenie i starał się podnosić na duchu żołnierzy. Spoglądał daleko swym sokolim wzrokiem na zachód – stamtąd zwykle atakowali najeźdźcy, ale niczego podejrzanego nie dostrzegał. To dodatkowo wzmagało jego czujność i obawy. Mogli zaatakować z każdej strony, ale tylko z zachodniej mogli podejść niezauważeni lub atakować z ukrycia. Gęsty las był wyśmienitą zasłoną. Teraz znowu włóczył się po całym zamku niczym duch, zatopiony w swoich rozmyślaniach. Martwiło go, że nie ma żadnych wieści od wysłanych wcześniej zwiadowców. Przecież minęło już wiele godzin. Spodziewał się najgorszego. Znał Propolisa i wiedział, że ten mógł zastawić jakieś pułapki na szpiclów, pomimo tego, że Koloman wysłał ich pierwszy raz od kilku dni obawiając się pogłosek o mających, rzekomo, nadejść sojusznikach Propolisa. Dodatkowo lękiem napawał do fakt, że noc zbliżała się ku końcowi a nieprzyjaciel nie przypuścił żadnego szturmu. Takie przypadki zdarzały się bardzo rzadko w trakcie tej wojny i ani razu, do tej pory, nie wróżyły niczego dobrego. - „Może się poddali i wycofali a moi zwiadowcy świętują zapominając o całym świecie. Ale nawet jeżeli to prawda, to jeszcze pozostały do zażegnania liczne bunty wzniesione przez mieszczan przeciwko mnie w pozostałych miastach Euve.” – Przemknęło mu przez myśl ale zaraz zdał sobie z tego sprawę, że jest to złudna nadzieja. – „Cuda się nie zdarzają. A teraz może już być już tylko gorzej”. – I znów ogarnął go lęk o swoich poddanych. Nagle do komnaty wbiegła zdyszana Marza. - Zwiadowca wrócił. Koloman siedział w Komnacie Gościnnej wysłuchując relacji swego podwładnego z podchodów. Gdy wojownik skończył opowiadać, król siedział w milczeniu przyglądając mu się uważnie. W oczach wojownika nadal malowało się przerażenie. Koloman nie mógł dłużej siedzieć, wstał i spacerował po komnacie z rękami założonymi na plecach. Nie wiedział co o tym myśleć. Bezgranicznie wierzył swoim żołnierzom – jeszcze nigdy go nie okłamali. Zdrada Propolisa to inna sprawa. On był tylko najemnikiem, zaufanym ale obcym. Król znowu spojrzał na zwiadowcę. Nie wiedział co ma robić. Domyślał się, że to początek końca jego panowania na tronie Euve, ale oznaczało to jednocześnie śmierć księżniczki Marzy i wszystkich jego zwolenników. Został sam. Znowu wszyscy przyjaciele z innych państw go opuścili. Był w potrzasku. Postanowił jeszcze raz przeanalizować usłyszaną przed chwilą wiadomość. Natychmiast kazał podwoić straże na murach, zamknąć bramy wjazdowe i podnieść most, aby nieprzyjaciele nie mogli się tak łatwo przedostać przez głęboką fosę. Ale pozostawała sprawa najgroźniejszego w tym momencie przeciwnika – latającego smoka. Koloman domyślił się, to są te zapowiadane posiłki Propolisa i króla Gwityn Saghtu – Quartona. Marza w tym czasie poleciła przygotować posiłek dla zgłodniałego i zmęczonego podróżą wojownika. Gdy był już gotowy osobiście podała go zwiadowcy chcąc go w ten sposób nagrodzić za wierność królowi. Koloman nadal chodził bijąc się z własnymi myślami o chwilę zerkając na jedzącego pieczonego łosia gwardzistę, przegryzając go dobrze wypieczonym razowym chlebem i popijając tęgo wyśmienitym winem. Zapach posiłku roznosił się po każdym zakamarku zamku. Gdy zwiadowca skończył jeść zostawiwszy tylko kości służba rzuciła je hienom na pożarcie. Nocą znów przyjdą na posiłek. Król cały czas przyglądał się badawczo