Koloman: Obrońca
wojownikowi. W końcu usiadł z powrotem na hebanowym tronie i zaczął zadawać mu pytania nadal go bacznie obserwując. - Wiem już czego mogę się spodziewać. Czy tylko Tobie udało się przeżyć? - Nie wiem, Panie. Gdy tylko zobaczyłem co się dzieje, postanowiłem Cię zawiadomić. - Dobrze. Jaka jest liczebność wroga? - Jest ich przeszło trzy razy więcej aniżeli nas, Miłościwy Panie. – Odrzekł wojownik. Koloman zrozumiał, że najeźdźcy zebrali pod swoimi skrzydłami około dziewięciuset żołnierzy. Do tego należałoby dodać bunty wewnątrz państwowe. Nie przedstawiało się to ciekawie. Ale wojowników można pokonać. - Wspominałeś o smoku. - Tak, Panie. To prawdziwy demon. Zieje ogniem, mierzy około czterech metrów. Sam ogon ma około metra. Ma potężne skrzydła. Jest cały zielony, obrośnięty wodorostami a jego odór mógłby ożywić naszych przodków. Nie wiem, mogę się tylko domyślać, Panie, ale wydaje mi się, że ma bardzo grubą skórę. - Smok, nie smok. W końcu to też zwierzę i można go zabić – powiedział król jakby chcąc sobie samemu dodać otuchy. Jednak w głębi serca wiedział, że istnieje bardzo mała szansa zwycięstwa. „Ale jeżeli moi poddani są gotowi aby oddać życie w słusznej sprawie, to będziemy walczyć do końca” – pomyślał, a głośno powiedział – będziemy walczyć i ... Nie zdążył dokończyć zdania, nagle drzwi do komnaty otworzyły się z wielkim hukiem i do środka wbiegło kilku wojowników z Gwardii Królewskiej. Oblicze Kolomana spochmurniało – był zły, że weszli bez wezwania. Musiały być ważne powody, musiało się stać coś złego. Akwan, dwudziestoletni porucznik gwardii, był zawsze bardzo karny. Do komnaty zaczęło przychodzić coraz więcej wojowników. Porucznik szybkim krokiem podszedł do króla stojącego koło stołu. Po jego przeciwnej stornie stała zaniepokojona Marza. Akwan uklęknął na prawe kolano przed władcą. - Wstań! – Rozkazał Celt. - Królu mój i Panie. Atakują. Przyłączyli się do nich buntownicy. Dochodzą wieści, że w całym królestwie rozgorzały walki. Trzeba się spieszyć, Panie. Jakby na potwierdzenie słów Akwana pałac zatrząsł się w posadach od potężnego uderzenia, jakby od wstrząsu ziemi. - Wychodzimy! – Rozkazał Koloman kierując się ku drzwiom. Wszyscy w pośpiechu opuścili komnatę i udali się na mury. Nie było chwili do stracenia. Każda stracona sekunda równałaby się utracie królestwa. Gdy tylko Koloman i kilku wojowników stanęło na murach, król jednym mocnym ciosem miecza pozbawił głowy atakującego go z prawej strony najeźdźcę. Gdy rozejrzeli się dookoła każdym z nich wstrząsnął widok rozpaczliwej walki obrońców. Wszelkie nadzieje na zwycięstwo króla poszły w niepamięć. Na jego oczach rozgrywała się apokalipsa. Jego wojownicy padali jak muchy. Przewaga wroga była ogromna. Nagle zamkiem ponownie zatrzęsło i rozległ się ogłuszający huk jakby całe niebo się waliło. Król obejrzał się: przed fosą pod murami stała machina oblężnicza przy której bez ustanku pracowało pięciu wojowników. To była prawdziwa katapulta. Koloman nigdy wcześniej nie widział takiego kolosa. Ale nie miał czasu mu się przyglądać. Jego poddani byli dziesiątkowani. Nim ruszył do walki zdążył ujrzeć jeszcze walczącą dzielnie nieopodal Marzę. Król zaczął torować sobie krwawą drogę. Ciął mieczem na prawo i lewo nie zważając na liczne rany. Wiedział, że zginą ale chciał jak najmocniej osłabić szeregi nieprzyjaciela. Wokół niego padało coraz więcej ciał. Nie odczuwał najmniejszego nawet zmęczenia. Chciał przedostać się do księżniczki. Jeśli mają zginąć to zginą razem. Przechodząc schodami w górę kopnął w wystająca obok ponad murem drabinę zrzucając kilkunastu wojowników Propolisa do fosy. W szale bitewnym nie słyszał nawet krzyków roztrzaskujących się najemników o jej dno. Parł naprzód niczym taran. Król usłyszał głośny świst i kolejny wypuszczony z katapulty ognisty pocisk strzaskał część muru. Wstrząs był tak duży, że Koloman chwycił się mocno pozostałości baszty aby nie stracić równowagi. Inni jednak ni