Koloman: Obrońca
e mieli tyle szczęścia i padali przysypani gruzem. Król zobaczył, że przez nowopowstałą dziurę zaczyna wpływać woda. Gdzie indziej zamek pustoszył niosący żniwo śmierci nieśmiertelny ogień. Koloman znów ruszył w stronę walczącej, z kilku najemnikami naraz, Marzy. W jednej ręce trzymał zakrwawiony miecz torując sobie drogę, a w drugiej kubeł z wrzącą smołą, którym rzucił w skupisko kilkunastu nieprzyjaciół pomagając w ten sposób swoim żołnierzom. Od księżniczki nadal dzieliła duża przepaść walczących i musiałby przelać jeszcze morze krwi aby do niej dotrzeć. Obrona zamku pomału zaczęła słabnąć. Koloman widział, że ma już coraz mniej ludzi zdolnych do walki. Za to nieprzyjaciół tak jakby w ogóle nie ubywało. Dzień zbliżał się już końcowi. Udało się wreszcie królowi utorować drogę do Marzy i ruszył w jej kierunku a nagle jakby z podziemi wyrósł mu przed oczami potężny, okuty cały w zbroję z obusiecznym toporem w dłoniach wojownik. W jego oczach nie było widać nienawiści ale było wiadomo, że nie przepuści króla. Koloman poznał wojownika chociaż widział go tylko raz w życiu. Był to sam długo oczekiwany król Quarton. Nieopodal pojawił się Propolis i walczył z Marzą. Nagle z gardeł wszystkich obrońców wyrwał się mrożący krew w żyłach krzyk nad ich głowami pojawił się cień, czterometrowy ziejący ogniem smok. * * * Zamek Czarnej Pantery przypominał już tylko ruiny. Propolis nadal walczył z księżniczką. Smok mordował resztki Gwardii Królewskiej lecz Koloman tego nie widział. Starł się w walce z Quatronem i nic się dla niego więcej nie liczyło. Naparł na nieprzyjaciela całym swoim ciężarem. Jego miecz sczepił się z toporem. Walczyli już tak od długiego czasu. Obydwaj byli ciężko ranni ale żaden nie zamierzał ustąpić. Koloman uwolnił lewą rękę z żelaznego uścisku przeciwnika i sięgnął za pazuchę. Wyciągnął sztylet. Wbił go po samą rękojeść w udo Quartona. Mimo bólu jednak przeciwnik go nie puścił. Słychać było tylko szybkie oddechy obydwu wojowników i szczęk uderzającego o siebie metalu. W ferworze walki nie spostrzegli się nawet, że tylko oni zostali na polu bitwy. Propolis stał nieopodal przyglądając się widowisku. Księżniczka ranna w ramię leżała zemdlona obok niego. Pozostali przy życiu poddani Kolomana byli przywiązani do murów. Straż nad nimi trzymał smok ziejąc ogniem w ich stronę. Najwyraźniej był już głodny. Słońce chyliło się już za horyzont a dwaj wojownicy nadal walczyli. Byli niczym niezmordowani tytani. Inni po otrzymaniu tylu ran dawno dołączyliby do swoich przodków. Ale ci dwaj mieli w sobie niespotykaną siłę walki. I walczyliby tak zapewne jeszcze bardzo długo ale smok postawił im przerwać. Do tej pory siedział wyrozumiale, przyglądał się pojedynkowi i podgrzewał jeńców, ale teraz zaczął się niecierpliwić. Szedł wolno w stronę walczących porykując złowrogo. Z każdym jego krokiem ziemia dygotała miarowo. Wojownicy ledwo utrzymywali się na nogach ale dalej walczyli. - Nie oddam Ci Marzy! Nie pozwolę Ci jej zabić! – krzyknął Koloman. Smok stanął za nim przyglądał mu się ciekawie. Propolis nie czekał dłużej. Kazał swoim najemnikom opuścić most nad fosą i otworzyć bramę wjazdową. Spojrzał jeszcze na Quartona, który nieznacznie skinął mu głową, przerzucił sobie bezwładne ciało Marzy przez ramię niczym szmacianą lalkę i opuścił teren zamku. Gdy był już na polanie skierował się ku nienaruszonej bitwą kolubrynie. Znalazł na ziemi kawałki sznurków – pozostałości ubrań martwych wojowników i zaczął przywiązywać przeguby rąk księżniczki do drewnianej machiny. Marza oprzytomniała na chwilę czując ból rąk i nóg, ale był on tak silny, że natychmiast zemdlała ponownie. Przywiązując jej nogi Propolis żałował, że musi się to tak skończyć. Kochał ją, ale zdradziła swój naród. Zamiast zasiąść na tronie obok niego po ustąpieniu Qartona, ona uciekła do Euve. Teraz musiała ponieść śmierć jak zwykły zdrajca. Już nie była księżniczką, teraz Lilith była już tylko kolejną ofiarą wojny. Propolisowi stanęły łzy w oczach