I jeszcze raz - porzucone.
Było ich trzech: dobry, zły i brzydki. Urodzili
się w tym samym miejscu i czasie, więc fabuła nie była trudna do
zawiązania. Zły okazał się słaby i nie dożył trzydziestki- wolał życie
na pełnych obrotach, pełne używek i różnych kobiet. Skończył epicko
wsadzając lufę pistoletu do ust i stojąc na barierce mostu pociągnął za
spust. Widok walających się kawałków czaszki i mózgu dla wielu byłby
nieznośny, ale nie tutaj.
Dobry żył całkiem normalnie. Płacił podatki, miał dowód osobisty,
rodzinę, a nawet planował zakup jednorodzinnego domku poza tą przeklętą
lokalizacją. Niestety najważniejszy interes jego życia mu nie wyszedł i
pewnego zimowego poranka wyszedł po papierosy. Nie wrócił, a policja
poinformowała jego żonę, że znaleźli jej męża, a raczej jego kawałek,
pięćdziesiąt kilometrów od miejsca zamieszkania.
Brzydki, który w rzeczywistości nie zasługiwał na to miano, był
najbardziej tajemniczym z nich i to jemu udało się pokonać to
nieszczęsne miasto. Jego historia jest na tyle ciekawa, że z chęcią
Wam, drodzy czytelnicy, ją przytoczę…
Już w przedszkolu nasza trójca nie miała łatwego
życia. Na początku, kiedy jeszcze każdy martwił się o swoje resoraki,
życie uczyło ich swoich zasad w sposób dosyć brutalny, bowiem kazało im
stać w kątach, dostawać bęcki od rówieśników albo tym samym dzieciakom
oddawać swoje desery. Nie było im łatwo. Do momentu kiedy w trójkę
zasiedli i zaczęli się bawić w pobliskiej piaskownicy. W tamtym dosyć
cukierkowym momencie ich życie na zawsze miało się odmienić. Teraz to
oni mieli być „mięśniakami”, a reszta przedszkola ich „frajerami”.
Spodobało im się to i ludzie zaczęli ich nazywać, tak jak na to
zasłużyli:
Mark, który był bezwzględny w ciągnięciu za warkocze oraz obijaniu
pewnych części ciała nie zważając na konsekwencję został naznaczony
ksywą Zły.
Arthur- diabeł o anielskich skrzydłach. Zawsze pytał się czy może
coś zrobić, ale nieważne, co usłyszał to i tak racja była po jego
stronie. Zasłynął tym iż o mały włos nie poderwał swojej przedszkolanki
na stary numer „mam kuku, plosie pani”. Jego okrzyknięto zatem Dobrym.
Ostatnim z nich był Jesus. Cichy, skromny i trzymający się w
cieniu. Od niego jednak zależało najwięcej, bo dzięki swoim cechom
idealnie nadawał się na łowcę skarbów. To on w trakcie jednego dnia
zdołał ustukać piętnaście resoraków, dziesięć kaspli i dwadzieścia
kulek. Nikt jednak nie przypuszczał, że ta przyjaźń poprowadzi ich
przez życie na dobre i złe…
***
Trzymali się razem na dobre i złe. Nie było ważne, czy to co robili
nie szkodziło innym, bo już zdążyli zauważyć, że trzeba dbać tylko o
siebie i swoją paczkę. Nawet kulawy system edukacji wyznawał te zasady
i nie pozwalał młodym ludziom w tym mieście odwracać się plecami do
tych, którzy mogliby oddać życie gdyby tylko mogli.
Jedna z takich historii przytrafiła się Złemu. Pożyczył od kogoś na
nową parę spodni i nie spłacił długu w terminie. Pociągnęło to
konsekwencje w postaci odsetek oraz porządnego wp… pobicia przez
lichwiarza aka. Łysego. Gdyby sąd dawał wyroki za sam wygląd on na
pewno odsiadywałby teraz dożywotni wyrok w pierdlu o zaostrzonym
rygorze i nikogo by nie obchodził jego los. Nie miał nikogo prócz
swojego Colta 45, którego cały czas nosił przy sobie. Termin zbliżał
się nieubłaganie, a 17-letni wtedy Zły nie wiedział, co począć w tej
sytuacji. Zwrócił się, więc to „3rd Street”, jak nazwała ich prasa po
serii rabunków. Dobry na dobrą sprawę nie pokazał nic nadzwyczajnego,
bo sam nie był w stanie wykombinować czegoś, co mogłoby rzucić inne
światło na tą sprawę, zaś Brzydki już wszystko rozpracował…
- Trzeba to zrobić wg schematu „Niewinny, słodki, głośny i brudny”.
- Czyli że jak? – Zły był mocno zdezorientowany po usłyszeniu tych słów z ust Jesusa.
- Podejdź do niego, jak gdyby nigdy nic i zagraj biedną sierotę.
- Którą i tak jesteś w rzeczywistości – dodał szyderczo Dobry.
- No, a co później?
- Resztę zostaw mnie i o nic się nie bój.
***
Było już po wszystkim. Wielkie, masywne cielsko leżało bezwładnie
w kałuży krwi. Przed oczami Dobrego ukazało się prawie natychmiast to,
co miał na śniadanie, obiad i kolację. Zły stał, jak wryty i nie
wiedział, czy nie zapadł po drodze w śpiączkę, z której nie może się
obudzić. Brzydki wycierał nóż, którym parę minut wcześniej poderżnął
gardło Łysemu i odbierał mu jego najcenniejszą rzecz – ukochany
pistolet.
- Dlacz… eego to zrobiłeś? – wycedził roztrzęsiony Zły.
- Sprawy osobiste, braciszku. Powiedzmy, że nie pasował mi jego
styl bycia i mówienia do ludzi mieszkających w tej dzielnicy. Był zbyt…
wulgarny i kolokwialny, k***a – Jesus zaczął się śmiać patrząc wprost
na swoją ofiarę.
- Chodzi o to, co mówił o Twojej matce? – Zły zapytał pospiesznie,
ale jedyną odpowiedzią było spojrzenie w stylu „chcesz być następny?”.
Dobry w końcu doszedł do siebie i udali się w tylko sobie znanym
kierunku. Policja odnalazła ciało dosyć szybko. Może jakiś udział w tym
fakcie miało położenie zwłok na środku ulicy i wbicie w niego paru
dziwnych rzeczy? Tego się nie dowiemy. Wiemy natomiast, że ta historia
zmieniła podejście do życia każdego z nich. Właśnie dopiero teraz
zaczęli żyć na skraju i powoli wychodzić z cienia wielkich budynków. Z
taką reputacją mogli na mieście uchodzić za swego rodzaju liderów.
*
Wysoki, szczupły szatyn ubrany w skórzaną kurtkę z napisem F.T.W.
na plecach przemierzał właśnie uliczki śpiącej już szóstej dzielnicy
Miasta Grzechu. Wyraźnie zaniepokojony szukał kogoś lub czegoś. Szedł
nerwowo paląc papierosa i zapominając o wyciąganiu go z ust przed
strzepnięciem kipa. Zaglądał w każdy zaułek i uliczkę. Wchodził do
każdego baru, ale jego poszukiwania na nic się nie zdały. Mark właśnie
w tym momencie stał na moście dopijając swoją butelkę szkockiej i
planując swoje epickie „Perfect Suicide”. Stoczył się. Wyglądał, jak
wrak, a jego świątynia młodego ciała była już tylko pogorzeliskiem.
Szedł wymachując Coltem 45, którym jeszcze dziesięć lat temu próbowano
go zastrzelić. Skończył swój trunek i powoli chwiejąc się na lewo i
prawo wdrapał się na barierkę mostu. Wysokość może nie była duża, ale
na pewno zabójcza. Wyprostował się i przyjął pozycję mówcy…
- Szanowni mieszkańcy i inne szumowiny! Chciałbym Wam uroczyście
oznajmić, iż wiem bardzo dobrze, co stało się dziesięć lat temu z
osobnikiem, którego wszyscy znaliśmy jako Łysego i nierzadko
pożyczaliśmy od niego flotę na drobne wydatki! Ale powiem Wam coś
jeszcze: c**j Wam do tego i nawet jeżeli pocałujecie mnie w dupę to i
tak niczego się nie dowiecie!
Kontynuował tą pełną przekleństw i opowieści przemowę, którą
zakończył dopiero strzał oraz odgłos ciała wpadającego do wody
Księżycowej rzeki. Wysoki, szczupły szatyn także to usłyszał i bardzo
dobrze wiedział, że już nie ma czego lub kogo szukać. Zawrócił na
pięcie i udał się powolnym krokiem z powrotem do domu.
*
Zima tego roku nie była sroga, żeby nie powiedzieć tego, że
praktycznie jej nie było. Wysoki, szczupły szatyn zmierzał w kierunku
jednego z wysokich budynków, których w tej dzielnicy było pełno.
Podszedł do domofonu i upewnił się, że tu właśnie znajdzie coś czego
szukał od momentu zjedzenia śniadania w barze „Cannibal Superstar”.
Otworzył stare drewniane drzwi i wdrapał się po krętej klatce schodowej
na piąte lub szóste piętro. Zapukał parę razy do drzwi oznaczonych
numerem 13 i czekał. Drzwi otworzyła mu całkiem przystojna czarnulka,
której makijaż spieprzył się, jak mniemam, od licznych łez
wypływających z jej oczu.
- Co się stało Misty? Mów proszę…
- Nie… nie… Arthur nie żyje – wybełkotała – właśnie dzwonili z
policji, że… - wybuchła płaczem. Wysoki, szczupły szatyn wszedł do
mieszkania ostrożnie zamykając drzwi i pomagając zająć swojej znajomej
wygodne miejsce na kanapie.
- Wiem, że to nie jest pora na to, ale możesz mi powiedzieć, co się stało?
- Mieliśmy stąd wyjechać. Już się pakowaliśmy, bo interesy szły
świetnie – dźwięk smarkania nie należy do wielce przyjemnych – Jednak
coś nie wyszło. Arthur zaplątał się w jakąś dziwną gierkę i chciał z
tego wyjść. Próbował się wykręcić w każdy sposób.
- Dlaczego nie dał mi znać?
- Znasz go. Jego duma, ambicja i honor nie pozwoliły mu na to, a
gdy o Tobie wspomniałam to zrobił dziwną minę, pokręcił głową i wyszedł
z pokoju. Nie wiem, o co mu chodziło – szatyn jednak bardzo dokładnie
pamiętał, co się stało, gdy ktoś poprosił go ostatnim razem o pomoc w
rozwiązaniu pewnej sprawy.
- A co mówili, gdy zadzwonili?
- Spytali się kiedy ostatni raz go widziałam, no to im
powiedziałam, że parę godzin wcześniej wyszedł dość mocno podenerwowany
po papierosy do "Jacka", ale nie wrócił. Oni mi wtedy powiedzieli, że w
lesie niedaleko Heaven Street znaleźli jego ciało, a jak to dokładniej
określili, jego część. Znaleźli jego rękę i gdyby nie tatuaż nigdy nie
rozpoznałabym, że to była jego ręka. Nigdy…