Klub jeździecki
- Nie likwiduję. Zmieniam branżę.
- Bardzo dobrze. Cieszę się, że się dogadaliśmy. No i... co do tej reszty... to w takiej sytuacji myślę... że nie ma przeszkód.
- Przywiozłeś pieniądze? - Leon postanowił przejść do ataku czując, że przeciwnik nie stawi zbytniego oporu.
- Przywiozę, przywiozę... Zaraz pojadę i przywiozę. Widzę, że trzeba na dobry cel, na dobrą inwestycję, to przywiozę, czemu by nie.
- No to sprawa załatwiona. Wybacz, ale muszę wracać do gości - odwrócił się i zostawił sołtysa zesztywniałego z bezradnej wściekłości.
- Goście przyjeżdżają - wycedził Machleb przez zaciśnięte zęby - goście odjeżdżają...
Leon zastał swoich gości stojących dookoła studni, popijających zimne piwo i układających plan pogoni za lisem przewidzianej na jutro rano. Wojewoda, wielki praktyk w tej domenie polecał zacząć od przejażdżek na kucach, co zawsze przyciąga widownię rodzinną, wspomaganych przez bogate zaplecze gastronomiczne (piwo i kiełbaski dla rodziców, wata i lody dla dzieci), a potem, gdy wszyscy już się nieco nabiegają i objedzą zafundować im główne widowisko - pogoń za lisem. Niezbędny będzie oczywiście sprawny komentator, podgrzewający atmosferę, ale tu nie będzie problemu, wojewoda zna kogoś doświadczonego i sprawdzonego w takich sytuacjach. Na koniec pozostaje sprawa najważniejsza - biesiada na zakończenie imprezy. Z tym poczeka się do wieczora, kiedy już wszyscy gapie wrócą do domów na wieczorne wiadomości. Co do doboru potraw i trunków, Platter w pełni ufa adwokatowi, nieraz miał okazję podziwiać jego perfekcję w tym względzie. No i oczywiście nie należy zapomnieć o żurku, nic tak nie przywraca do życia na następny dzień jak miska żurku z chlebem.
- Zapowiada się nam rewelacyjna pogoń za lisem - wojewoda popatrzył na Leona. - Cała wieś będzie o tym mówić przez kolejny tydzień, zobaczy pan.
Siedzieli na ławce w cieniu rzucanym przez budynek gospodarczy i patrzyli na dwóch nowo przybyłych gości, zajętych rozkulbaczaniem koni. Kuzyn Leona, wyraźnie zachwycony powierzonym mu zadaniem, przytrzymywał oba konie za wodze.
- Sołtys zatem przyrzekł zwrot pieniędzy? - spytał adwokat.
- Uhm. Powinien tu się lada moment pojawić. Wielkie dzięki, nie myślałem, że tę sprawę da się tak szybko załatwić.
- To dopiero pierwszy etap. Zwrot pieniędzy jeszcze niczego nie załatwia. Przecież nie będzie pan, panie Leonie do końca życia zajmował się końmi?
- No nie, to fakt. Wolę jednak motory...
- Też tak myślę. Zresztą nie zająłem się tą sprawą, żeby zmieniać pana garaż w stajnie. Przynajmniej nie na stałe - uśmiechnął się ironicznie patrząc na zady koni znikających w budynku naprzeciwko. - Pozostaje przecież kwestia mojej zapłaty, ciężko byłoby się z niej wywiązać przy pomocy snopka siana...
- Ale sołtys przyrzekł pieniądze, właśnie dlatego, że zmieniłem działalność - Leon z zakłopotaniem pokręcił głową. - Jeśli wrócę do tuningu znowu zacznie mnie prześladować.
- Bez obaw. Ta część zadania będzie oczywiście dużo trudniejsza, ale trzymając się mojego planu, nie widzę powodu, żeby nie zakończyła się również sukcesem.
Leon wpatrzył się w czubki swoich butów nie wiedząc, co odpowiedzieć. Nie mając najbledszego pojęcia na czym ten plan miałby polegać, nie chciał palnąć czegoś, co wtrąciłoby go w jeszcze większe zakłopotanie.
- Pamięta pan, co mówiłem o prawie nie dostosowanym do naszej epoki? - Cezary zmienił nagle temat. - Otóż moim zdaniem, naszym obowiązkiem, jest zmusić to prawo, żeby zaczęło się z nami liczyć. Żeby zauważało takich ludzi jak pan. Myślę, że możemy je tego nauczyć. Nie stanie się to może teraz, prawdopodobnie trzeba jeszcze wielu podobnych spraw, ale kamyki wreszcie utworzą lawinę, zobaczy pan.
Leon po raz kolejny nie znalazł odpowiedzi. Adwokat poklepał go wyrozumiale po ramieniu i poszedł w kierunku głównego budynku gdzie przygotowano kwatery dla gości.